Zaglądałam na twojego bloga – powiedziała ostatnio koleżanka – Nic nie piszesz, znudziło ci się, czy co?
Podejrzewam, że każdy z Państwa zna ten stan: jest sprawa, która nagli, więc trzeba by się za nią wziąć. To może być cokolwiek: pismo do administracji osiedla, interwencja w sprawie uszkodzonej przesyłki na poczcie, ambitny plan treningowy, który miał być wdrożony w Nowy Rok, a tu jak raz luty się kończy, wezwanie fachowca do pralki, która nagle zasugerowała się Heraklitem, czy zapisanie się na piaskowanie zębów. I tu wchodzi – cały na różowo – Prosiaczek, który, jak wiadomo, im bardziej zaglądał do chatki, tym bardziej Puchatka w niej nie było. No więc się zagląda w głąb siebie, ale się okazuje, że jest tam tylko głąb. Ziejący. Gdyby chociaż, jak pisał Woody Allen, można było z tej pustki wyłowić cokolwiek: kalendarz ścienny, zabawkowy telefon z plastiku, czy dajmy na to trąbkę, to już byłby jakiś punkt zaczepienia, a nie… I to jest właśnie idealna sytuacja, żeby: wczołgać się pod łóżko i poczekać, aż paląca sprawa rozejdzie się po kościach, uporządkować kolekcję znaczków oraz numizmatów, wyjąć wszystkie książki z regału i włożyć je z powrotem, wypastować podłogi, przejrzeć zawartość piwnicy, zaopiekować się kotami sąsiadów z całej ulicy, a najlepiej nająć się do przerzucania wagonów z węglem.
Wielokrotnie od mojego ostatniego wpisu zastanawiałam się, co ze mną jest nie tak. Oczywiście, istnieje naturalna wymówka, czyli normalna w naszym klimacie zimowa hibernacja, no ale bez przesady, zwalanie na nią wszystkiego byłoby jednak lekkim nietaktem. Kilka dni temu przeczytałam wywiad z psychiatrą na temat depresji. Musicie mi Państwo uwierzyć na słowo, bo chociaż grzebałam dobre pięć minut w koszu na śmieci, nie odnalazłam tego magazynu, więc nie mogę zacytować dokładnie. W każdym razie dr med. Cezary Żechowski kilka razy podkreślał w wywiadzie, że immanentną cechą depresji jest poczucie braku nadziei. A skoro tak, to ci obywatele naszego kraju, którzy dostrzegają zależność swojego komfortu egzystencjalnego od sytuacji politycznej, mają prawo czuć się pogubieni emocjonalnie.
Ja się tak czuję. Jest za dużo wszystkiego. Za dużo frontów konfrontacyjnych, za dużo niewiadomych, za mały margines wolności osobistej, żeby się w tym wszystkim odnaleźć. Bo nawet jeśli człowiek wykona tę syzyfową pracę i się odnajdzie, to się okazuje, że na chwilę.
Odnoszę wrażenie, że Polska została podzielona na escape rooms i chińskie pokoje.
Ci z lepszego sortu grają w chiński pokój. Eksperyment Johna Searle’a zakłada, że można wytworzyć sztuczną inteligencję na tak zaawansowanym poziomie, by przekonać wszystkich, że mają do czynienia z żywym człowiekiem. Można zatem umieścić robota, powiedzmy C3PO, znającego milion sposobów komunikacji, w chińskim pokoju, do którego z jednej strony napływa przekaz, a z drugiej odbiorcy czekają na tłumaczenie. Robot, znajdujący się w chińskim pokoju, wszystko przetłumaczy. Ale sam nie przyswoi żadnej z tych treści. Nie wie, na jaki temat toczy się dyskusja, zresztą skąd miałby, przecież jest tylko sztuczną inteligencją, nie ma też, bo to byłoby niezgodne z zasadami Turinga (któremu w latach pięćdziesiątych zeszłego wieku usmażono genialny mózg, bo tak wtedy załatwiano sprawy z gejami i nieważne, że złamał kod Enigmy) własnych refleksji w temacie. Ludzie z obu stron chińskiego pokoju, są przekonani, że mają do czynienia z tłumaczem rodzaju ludzkiego, ale tak nie jest, bo pośrednik miedzy nimi nie jest człowiekiem.
Odnoszę nieodparte wrażenie, że ci, których Jarosław Kaczyński wpuszcza do chińskiego pokoju: Marek Suski, Krystyna Pawłowicz, Joachim Brudziński, Mariusz Błaszczak, Mateusz Morawiecki też nim nie są. Ale bardzo dobrze udają. Przekaz idzie dalej. Odbiorców chińskiego pokoju jest obecnie w Polsce ponad 40 procent. Oni chętnie przekażą dalej, co usłyszeli od sztucznej inteligencji, mają nawet gotowe ściągi, na wypadek gdyby się pogubili: za Holocaust odpowiedzialni są Żydzi, Niemcy nas nienawidzą, a my tylko odpowiadamy, jak w Uchu Prezesa: “a pan wie, że w zamachu na Kennedy’ego to tamci pierwsi strzelali, a zamachowcy tylko się bronili?”, w zasadzie wszyscy nas nienawidzą i właśnie w tym nasza siła, więc zjednoczmy się jeszcze bardziej wokół Kościoła, który już nieraz przerabiał syndrom oblężonej twierdzy, najczęściej na własne życzenie, Ukraińcy też nas nienawidzą, nic to, że, gdyby nie oni, to byśmy zakupy w Kerfurze robili na paletach i musielibyśmy zrezygnować z pracy zarobkowej – z której finansujemy teoretyczne państwo, ponad 60-tysięczne nagrody dla ministrów i 500 plus – żeby się opiekować naszymi schorowanymi Rodzicami oraz roślinnymi dziećmi , które mamy obowiązek rodzić, a już na pewno szmalcownicy z Brukseli, aborcja to straszna trauma do końca życia, której wprawdzie 95 procent kobiet nie odczuwa, ale my już się postaramy, żeby te pięć procent w Polsce odczuło do samej kości, kornik w Puszczy Białowieskiej raz jest, a raz go nie ma, dziki chorują na gruźlicę koniunkturalnie, a poza tym całą wiedzę o świecie, czerpiemy, tak jak naczelnik, z Atlasu kotów. I tak ma być. Wytrwamy. Powstaniemy z kolan, alleluja i do przodu!
Cdn…