Tegoroczne obchody Święta Zmarłych nadal trwają, no bo u nas rozciągają się jeszcze na Święto Niepodległości i aż szkoda, że nie da się zrobić megakombo z jakąś fajną bogoojczyźnianą rzezią – doprawdy nie wiem, czemu Powstanie Wielkopolskie się nie łapie, pewnie sukces je dyskwalifikuje – tylko to głupkowato radosne Boże Narodzenie wchodzi w paradę. A my przecież nie lubimy, jak się rodzi, zwłaszcza żywe. Z takim żywym to same kłopoty: płacze, marudzi, robi kupy i domaga się jedzenia, a nic tak nie burzy komfortu obrońców życia jak przewijanie czy karmienie niemowlęcia.
Dlatego, na wszelki wypadek trzeba wszystko wyciąć, jeśli ma korzenie, wystrzelać, jeśli ma cztery nogi, a jeśli dwie to przyznać specjalną premię za śmierć krótko po narodzinach. Żeby nie było wątpliwości, co jest aktualnie preferowane.
W tym roku Dziady potrwają jeszcze dłużej niż zwykle, gdyż, jak się okazało, taką radosną uroczystość jak pogrzeb można powtarzać w nieskończoność, odkopując i zakopując zmarłych, ilekroć komuś przyjdzie na to ochota. Coś jak odnowienie ślubów, tylko na czarno.
Babranie się w zwłokach, skrzepach z Sokółki, truchłach zabitych zwierząt, zgniłych relikwiach, poronionych płodach i martwych noworodkach urosło przez ostatni rok do nowej świecko – kościelnej tradycji. Wyznawcy nazywają ją cywilizacją życia. Pozostaje ona w otwartej konfrontacji do cywilizacji śmierci, która nad rozkładające się zwłoki haniebnie przedkłada żywe, rumiane niemowlęta, szczęśliwe rodziny i udany seks.
Ja się właściwie tej dychotomii nawet nie dziwię. Po pierwsze: zarządzanie martwymi obywatelami jest znacznie prostsze niż żywymi, bo mniej pyskują. Dotyczy to także zygot, które, jak do tej pory, rozmawiały tylko z ministrem Gowinem, ale ponieważ nie podjął się tłumaczenia, przekaz jest nie dość, że drugiej ręki, to jeszcze niepełny. Po drugie: mamy zaszłości. Zaszłości są natury estetycznej, a wpoiła je nam polska szkoła filmowa. Zaryzykuję hipotezę, że nikt na świecie nie potrafi tak zniechęcająco sfilmować ludzkiego ciała, jak polscy reżyserzy. Pomijam już specyficzną sinozielonkawą barwę, charakterystyczną dla zwłok, przebywających długo w wodzie. Gorzej, gdy te zwłoki podejmują działalność erotyczną, która w polskim filmie w większości przypadków jest równoznaczna z brutalnym gwałtem, często plenerowym, a jeśli, o dziwo, nie, to kończy się neandertalskim seksem na tapczanie – półce: pan z gąbczastym zanikiem mięśni, pani wszędzie coś zwisa i wypełza, a nieszczęścia dopełnia upiorna socrealistyczna kołdra z wycięciem w karo. Niektórym udało się pokonać tę traumę i dołączyć do cywilizacji śmierci, preferującej ciała żywe i o zdrowej kolorystyce. Ci, którym nie, szukają, jak widać, ukojenia w polityce, religii lub prawicowej publicystyce.
Im właśnie, tak przynajmniej podejrzewam, zawdzięczamy, że popyt na śmierć i ludzkie cierpienie rośnie w postępie astronomicznym. Kiedy kilka lat temu naczelny bard IV RP J.K Rymkiewicz wyraził marzenie, by taka masakra jak Powstanie Warszawskie, która wykrwawiła polskie elity i intelektualne runo narodu, powinna się regularnie powtarzać „żeby Polacy pozostali przywiązani do polskości”, wywołał pełną zażenowania konsternację. Obecnie jest to mejnstrim. Marzenie o kolejnej jatce nie jest aż takie nierealistyczne, jak mogłoby się wydawać, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ekshumacje smoleńskie mają udowodnić zamach, czego logiczną konsekwencją może być tylko wypowiedzenie wojny. No ale, póki co, warto zatroszczyć się o zwłoki we własnym zakresie. Tu nie może być kompromisów, wszystkie ręce na pokład, naród gwałtownie potrzebuje zwłok! Skoro nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że szwankują dostawy nowych, no to trudno, trzeba pracować na zastanym materiale. Szkoda, że wbrew woli wielu rodzin, ale tym razem również biskupi dzielnie sekundują gwałceniu majestatu śmierci, pod hasłem, ofkors, obrony cywilizacji życia i wydaje się, że każda deklaracja bliskich, że „po moim trupie” jest tylko wodą na ich młyn. “Money, it’s a crime” przepowiadał 44 lat temu Roger Waters, ale, no bez przesady, tu liczy się li tylko za posługę kapłańską, co łaska, według cennika.
Trend na zwłoki przebiega, jak wzmiankowałam, wielotorowo. Drugim torem jest podpisana właśnie przez prezydenta ustawa o narodowym skupie martwych noworodków, oferująca po cztery kafle od sztuki, co ustawia kobiety w trudnej ciąży dwa tysiące dalej od idiotów i złodziei, którzy, zdaniem Elżbiety Bieńkowskiej, zarabiają po sześć i to miesięcznie. Rzecz w sumie niewarta uwagi, bo i tak nieprzewidziana w budżecie, tylko tak hobbystycznie dodam, że heroizm rodziców, pielęgnujących do końca życia niepełnosprawne dzieci, został wyceniony tysiąc dwieście pięćdziesiąt razy mniej niż pani Gosiewska, w każdym razie któraś z nich, oszacowała swój dyskomfort, wynikający z braku mężowskich koszul do prasowania oraz faktu, że nikt już jej w nocy nie chrapie, chociaż podobno tego mężowskiego chrapania nie doświadczała znowuż tak często.
Ale, w sumie, kto to wie, być może skup noworodków okaże się takim sukcesem jak skup pustych opakowań w Lidlu. Zwłaszcza, jeśli zasady promocji okażą się podobne – można oddać, jak się znalazło gdzieś lepsze i tańsze. Albo jeśli nie spełniło oczekiwań.
Jak to zwykle przy okazji dyskusjach o metafizyce życia i śmierci, nastąpił wysyp pensjonarek od echolokacji czyli słyszących bicie małego serduszka przez internet za każdym razem gdy czytają o Natalii Przybysz na Pudlu. Echolokacja jest zawężona geopolitycznie – ze Słowacji czy Niemiec już nie słychać. Jeśli o mnie chodzi to pełne zrozumienie: tak to już w życiu bywa, że jedni martwią się o to, co do garnka włożyć, inni – żeby dzieci wyrwać z biedy, jeszcze inni – czy pani Jadzia da się jeszcze namówić na trzy Arizonki pod przyszłoroczne pińcet plus, a pannom „bijące serduszko” jednorożec zapewne sra tęczą. Czyli każdy ma swoje problemy. Byłoby zajebiście miło, gdyby się nimi zajął.
No ale, jak wiadomo, znacznie łatwiej niż sobie, ustawiać życie innym. Wiele lat temu, gdy uczęszczałam na katechezę do salki przy kościele, sporo mówiono o facecie sprzed dwóch tysięcy lat, który podobno ostrzegał, by nie sądzić, bo będziecie sądzeni. Dziś już mało kto o nim pamięta.
Narodowym sportem Polaków stało się wieszczenie innym wiecznego potępienia, najlepiej jeszcze za życia, oraz traum wszelakich. Stąd wiadomo, że wspomniana Natalia Przybysz, która usunęła ciążę legalnie, w kraju o mniej mesjanistycznym zacięciu niż nasz, będzie latami cierpiała, patrząc na cudze dzieci, o ile trafi jej się widok bez wodogłowia i wypłyniętych gałek ocznych, co wkrótce może być rzadkością. Traumy tej za to nie doświadczy profesor Chazan, który po ponad 500 skrobankach będzie mógł dalej szczebiotać radośnie, że jest świętym Pawłem, co dziwić może jedynie w takim aspekcie, że większość chorych wybiera jednak Napoleona. Zresztą, obserwując obecny obóz rządzący, doprawdy trudno oprzeć się wrażeniu, że wszyscy, kiedy nikt nie widzi, ciągną za sobą uwiązane na sznurku wieszaki na ubrania o imionach Puc, Bursztyn i goście.
No ale nic to, czekajmy, jak zareaguje rynek. Osobiście bardzo liczę, że firma Mattel ruszy ofensywnie i już na najbliższe święta zaproponuje zestawy „wymarzony pogrzeb Barbie”, czy „Barbie cmentarna księżniczka”, z outfitami i szeroką gamą gadżetów do wyboru. Dzięki temu “Polak mały” będzie mógł wejść w Nowy Rok ze świadomością, że najfajniejsza w życiu jest męczeńska śmierć, jeśli nie własna, to przynajmniej kogoś bliskiego i nie widzę powodu, dlaczego takie zajęcia nie miałyby się odbywać w ramach przygotowania do życia w rodzinie. Z opcją wyboru kwiatów, muzyki na pogrzebie własnego dziecka, trumienki oraz, rzecz jasna, fryzury my little ponies, które zaciągną zakontraktowane zwłoki na cmentarz.