Kultura

Czy Lucyna to dziewczyna?

Luc Besson dał się poznać od tej strony, że z laskami się specjalnie nie obcyndala. Nikita, Joanna D’Arc, Leeloo, Matylda to były niezłe wymiataczki i zasadniczo raczej nie zatrzymywały się, by wąchać róże skąpane w porannej rosie przed stratowaniem ich podkutym glanem. Nie inaczej sprawa ma się z Lucy, chociaż początki nie zwiastują.
Dziewczę, które widzimy w pierwszej scenie, odziane w sztuczne futro, najwyraźniej pożyczone od Jamie Lee Curtis z Nieoczekiwanej zmiany miejsc, dysponuje raczej ambiwalentną pewnością siebie i z jednej strony bardzo chce nieba przychylić bucowi, pełniącemu rolę kogoś w rodzaju oficjalnego bojfrenda, a z drugiej rysujące się zadanie nie wygląda specjalne kusząco. No więc tak trochę wolałaby odmówić, ale co on sobie wtedy pomyśli, nie daj Bóg, się jeszcze obrazi, no ale z drugiej strony nie ma zbyt wielu możliwości by grzecznie odmówić propozycji dostarczenia tajemniczej walizki szefowi koreańskiej mafii. Na szczęście czuły kochanek myśli głównie o sobie i rozwiązuje sprawę pomysłowo przykuwając dziewczę do walizki za pomocą kajdanek. Klucz znajduje się w posiadaniu rzeczonego mafiosa, no więc jakoś tak chcąc nie chcąc…
W walizce znajdują się torebki z niebieskim granulatem, który na razie nie wiadomo, do czego służy.

Od tej pory sytuacja rozwija się naprawdę szybko. Gangsterzy okazują się uroczymi ludźmi, takimi do rany przyłóż i to raczej dosłownie, gdyż mają słabość do strzelania i ciężko im zdusić w sobie pragnienie skoszenia wszystkich serią z broni maszynowej. Zresztą, co trzeba oddać, niespecjalnie z tą pokusą walczą. Z bojfrenda dość szybko zostaje krwawa plama, zaś tytułowa Lucy, skatowana na dzień dobry, zostaje następnie pokrojona i wypchana torebką z niebieskim granulatem, czyli przyjdzie jej odegrać rolę salami, służącego do przemytu narkotyków.

Jak się jednak okazuje, goście, którzy mają ją odwieźć na lotnisko, mają wobec niej własne plany, obejmujące głównie gwałt, a co dalej to się zobaczy. Wobec braku entuzjazmu ze strony ofiary, na razie tylko poddają ją zbiorowemu skopaniu i zostawiają, żeby skruszała. W tym czasie naruszona bójką torebka z granulatem pęka i niebieskie kryształki przedostają się do organizmu.
Do tego momentu fabuła przypomina, i to ciut za bardzo, starszy o 3 lata film Limitless, wyświetlany w Polsce pod tytułem Jestem Bogiem, dzięki czemu połowa widzów była przekonana, że idzie na film o Paktofonice. Punkt wyjścia jest ten sam: wynalezienie narkotyku, umożliwiającego wykorzystywanie znacznie więcej potencjału mózgu niż przydziałowe 10 procent.

No i tu zaczynają się schody. Skąd mianowicie wiadomo, że człowiek wykorzystuje akurat te 10 procent? Czy stwierdził to ktoś, kto dysponuje dodatkowym procentem i stąd wie, że reszta ludzkości nie doskakuje, na podobnej zasadzie jak my widzimy 3 wymiary, a ci, co żyją w czwartym widzą nas, ale my ich nie? Skąd wiadomo, że delfin wykorzystuje 20 procent, zwłaszcza jeśli stwierdzili to ludzie, dysponujący zaledwie połową tego? I co delfinowi z tych 20 procent, skoro i tak Japończycy co rok urządzają mu rzezie? Zresztą 10-procentowcy, skoro już o tym mowa, sobie nawzajem też pasjami urządzają rzezie. Co właściwie oznacza te 10 procent i w jakiej relacji? Załóżmy, że żaba wykorzystuje 100 proc. swojego mózgu, no i co z tego? Czy ktoś widział żabę – prezydenta albo żabę – neurochirurga? No i przede wszystkim – co jest po tych 10 procentach i czy delfiny nam to powiedzą? Według Douglasa Adamsa, jedyne, co delfiny mają nam do przekazania to „część i dzięki za ryby”, czyli najwyraźniej nie są skłonne do głębszych zwierzeń i w sumie trudno im się dziwić po tym, jak je traktujemy.

W tej sytuacji rzeczywiście jedyne, co nam pozostaje, to zaufanie Bessonowi. Jego wizja rosnącego procentu może się podobać, ale nie musi. Na przykładzie Lucy wychodzi, że tym, co nas czyni ludźmi jest właśnie nasza niedoskonałość. Refleksja o tyleż porywająca, co przerażająca. Jeśli większa świadomość oznacza oderwanie się od ciała na tyle, że przestanie nas ono obchodzić, to faktycznie karnet na siłownię nie ma sensu. Z drugiej strony całkowite panowanie nad własnym ciałem, eliminowanie bólu, głodu, chorób, lecz także emocji, może być całkiem miłą perspektywą, tyle tylko, że na tym etapie ciężko już mówić o człowieczeństwie. To dopiero początek. Dalej idzie skanowanie rzeczywistości, analizowanie wszystkiego z nieograniczonym wyprzedzeniem, umiejętność przewidywania każdej opcji oraz panowanie nad materią, a z czasem także nad czasem.

Naukowiec, specjalista od mózgu (w tej roli jak zwykle Morgan Freeman) tłumaczy Lucy, że gdybyśmy wszyscy znaleźli się w jej sytuacji, na świecie zapanowałby chaos.
„To ignorancja powoduje chaos, nie wiedza” – odpowiada tytułowa bohaterka.

Trudno się z tym nie zgodzić, nawet dysponując nędznymi 10 procentami. Okopanie się na z góry upatrzonych pozycjach przy jednoczesnym ignorowaniu wszystkiego, co nie przystaje do bezpiecznych stereotypów, a jeszcze – o zgrozo!- jest jakieś inne, odpowiada za większość tragedii w historii ludzkości. Hutu tłuką Tutsi, sunnici szyitów i nie tylko, Żydzi Palestyńczyków i odwrotnie, Wszechpolacy gejów, mąż żonę, razem tłuką dzieci, a konwencja, zabraniająca tłuczenia się przynajmniej w rodzinie, znów okazała się godzić w polską rację stanu. Jeśli do tego potrzeba jakiś dodatkowych procentów to szybko nie wybrniemy.

lucy02

No dobra, bo się rozpisałam. W roli Lucy – Scarlett Johansson, czyli tak zwana Dżocha, której stopniowe odrywanie się od własnej cielesności na rzecz czystego umysłu, nie przeszkadza w eksponowaniu walorów, zwłaszcza klatki piersiowej. Jak wiadomo, każdą wizję, żeby była przekonująca, należy wiarygodnie opakować, a największym zaufaniem społecznym cieszy się damski biust. Oprócz bielizny potrafi sprzedać także samochód, lokatę bankową, wczasy na Dominikanie i meblościankę. Jedyne, czego nie potrafi to sprzedać Ewy Kopacz posłom na Wiejskiej, ale być może da się to rozwiązać za pomocą skąpego bikini, względnie mokrego podkoszulka.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *