Kultura

Gazpacho

To, wbrew pozorom nie będzie tekst kulinarny, lecz o muzyce. No to ja może zacznę od pieca. Pojęcie „progresywnego rocka” jest, jak dla mnie, równie użyteczne co „magiczny realizm”, czyli stworzone głównie po to, żeby się powietrze ruszało. Oczywiście pojmuję ciągoty do klasyfikacji wszystkiego, to chyba zresztą sięga czasów biblijnych, gdy Stwórca kazał nam ponadawać nazwy. Parę lat minęło, ale poczucie obowiązku widać zostało. Praktyczne zastosowanie nazwy rock progresywny upatruję jedynie w tym, że tak zdefiniowani muzycy mają pełne prawo, a nawet powinność prezentować się w klubie Progresja. No bo stylistycznie pełna zgodność, nie ma się do czego przyczepić.

O norweskim zespole Gazpacho dowiedziałam się ze składanki, nagranej przez kolegę. Słuchałam jej w samochodzie, na wyświetlaczu pojawiały się kompletnie nieznane mi nazwy kolejnych zespołów, a ja łamałam sobie głowę nad tym, jaki mógł być klucz – o, Gazpacho, fajna nazwa, sprawdźmy, jak grajo…?

No więc, jak się z czasem  przekonałam, warto było wciągnąć się w temat. Wprawdzie na siłownię ta muzyka kompletnie się nie nadaje, chyba że do płaczliwego strechingu, a i w innych okolicznościach raczej unikałabym słuchania jej przy chandrze czy grypie, ale przy dobrym humorze brzmi całkiem zacnie.

gazpacho-sepia

Więc kiedy dowiedziałam się z kanału Benefit, lecąc na bieżni, że Norwegowie zjeżdżają do stolicy, postanowiliśmy się z kolegą wybrać na koncert.
Obecnie zespół gra w składzie: Jan-Henrik „O” Ohme (wokal), Jon-Arne Vilbo (gitara), Thomas Andersen (klawisze), Mikael Krømer (skrzypce, mandolina, gitara rytmiczna), Robert Risberget Johansen (perkusja) oraz Kristian „Fido” Torp (bas). Czyli całkiem licznie.
Wokalista ma, moim zdaniem, coś z charyzmy Roberta Smitha, ale nie wykluczam, że to może  być coś z włosami.

Kiedy, nie chcąc wykazać się kompletną ignorancją, szukałam w internecie definicji muzyki, którą grają, natrafiłam na „„nastrojowy neo progresywny folk rock, połączony z klasycznym post ambientem”. W moich uszach brzmi to jak jeszcze więcej słów, stworzonych do ruszania powietrzem.
Na miejscu, czyli we wspomnianej Progresji, wpadliśmy z kolegą w konfuzję na widok fanów, odzianych w koszulki Marillionu.
Potem przez cały koncert zastanawiałam się, czy ja rzeczywiście słyszę rzeczone inspiracje, czy też coś ze mną nie tak i daję się, jak dziecko we mgle, zaprogramować podprogowo. No więc, jak się okazało, jednak nie.
Gazpacho kilkakrotnie występował jako support Marillionu, w każdym razie na tyle często, żeby coś tam, jak się domyślam, przeskoczyło.

 

Z pewnością słuchając tej muzyki trzeba uzbroić się w cierpliwość. Utwory są naprawdę długie. Ostatnio trochę zaczęli się streszczać, ale na poprzedniej płycie Tick Tock, kawałki o długości między 7 a 9 minut były w zasadzie normą.
W gruncie rzeczy nie mam pojęcia, dlaczego z takim graniem jeszcze się całkiem nie przebili. No ale jest jak jest, może menedżer ma kłopot z weną.

Na koniec kilka słów o samej Progresji. Klub jak klub, ale na dole… No więc na dole jest barek. Z ręką na sercu przysięgam, że nie namierzyłam jeszcze w Warszawie lokalu o takim wyborze piw. Szef barku jest po prostu natchniony. W życiu nie słyszałam, by ktoś z taką miłością mówił o piwie . O winie to owszem, ale o piwie nigdy. Od razu się dogadaliśmy. Importują głównie z Czech i Słowacji, jest też spora oferta polskich browarów niszowych. Ostatecznie uznaliśmy, że warto zdać się w wyborze na szefa, czego rezultatem była miłość od pierwszego łyku do tej właśnie marki:

piwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *