Jedzenie

Złoty Okoń pod Serockiem

Okolice Serocka słyną głównie ze Złotego Lina, który regularnie gościł w ścisłej czołówce rankingu Polityki autorstwa Piotra Adamczewskiego i śp. prof . Garlickiego. W Złotym Linie nie byłam od lat, więc nie wiem, jak to tam teraz wygląda, natomiast moim odkryciem zeszłego sezonu okazał się położony z drugiej strony Serocka Złoty Okoń. Głównie po tym względem, że w stałej sprzedaży posiada kargulenę.

Z karguleną sprawa jest skomplikowana. Pokochałam ją  jeszcze za socjalizmu. Wtedy, jak być może niektórzy pamiętają, dostępność różnych towarów była w dużej mierze dziełem przypadku i jakiś tajemnych knowań urzędników od handlu zagranicznego i nie miała nic wspólnego z ich rzeczywistą wartością. W Polsce tamtych czasów łatwiej  ( i taniej) było kupić kargulenę i kawior niż flądrę i dorsza. Po latach dotarło do mnie, że kargulena jest rybą drogą i raczej ekskluzywną. Cena kilograma w detalu waha się od 80 do 90 zł.  I nie jest łatwo ją  kupić. Więc kiedy okazało się, że w Złotym Okoniu ją mają to stało się jasne, że warto tam jeździć.

Zajazdo – restauracja wygląda jak wygląda. Cóż, to kwestia gustu. Z pewnością znajdą się amatorzy plumkających sztucznych źródełek i romantycznych mostków.

No ale trudno, jest jak jest. Ważne, że jedzenie przednie. Moja zadumana mina na  zdjęciu wynika z wewnętrznych rozterek, co by tu zamówić. Karta jest tak szeroka, że Magda Gessler mogłaby nie wytrzymać psychicznie. Od ryb wszelakich: duszonych, grillowanych, z pieca, w śmietanie, w galarecie i w formie tatara poprzez steki i kurczaki po zapiekanki wegetariańskie i pierogi. Takie karty zwykle budzą nieufność, no bo jakim cudem wszystko może być dobre. Czy jest  – nie wiem. Nie bardzo wyobrażam sobie jechać 30 km do restauracji rybnej i zamówić kurczaka. Tym, co rozwiewa wątpliwości już na wejściu jest tłum gości. W sobotę o 17-tej zajęliśmy ostatni wolny stolik. Tak szeroko zakrojony przemiał konsumentów o czymś jednak świadczy.

Na szczęście Złoty Okoń nie należy do lokali, w których dwa zajęte stoliki przyprawiają kelnerkę o migrenę, a kucharz z nerwów dostaje waporów. Wszystko dzieje się naprawdę szybko, nawet nie zdążyłam dobrze obskubać chleba jak już wjechały talerze.

Ponieważ, jak wspomniałam, doznałam kryzysu decyzyjnego, postanowiłam zamówić wszystko, na co mam ochotę. No cóż, teraz przejdę do zwierzeń natury osobistej. W związku z moją namiętnością do programów kulinarnych miewam ostatnio pełne przemocy i seksu sny z udziałem pewnego restauratora, który w ramach gry wstępnej wrzeszczy na mnie i wyrzuca z kuchni Top Chefa. “No, ja się nie dziwię – ocenił stary – wystarczy, żeby spojrzał na twój obiad”. Moim zdaniem mocno przesadził.

 

Ale tak, zjadłam to wszystko. Zgodnie ze wskazówkami zegara: sandacz w grzybach leśnych, kargulena, mizeria i grillowane warzywa. Trudno, jutro dłużej pobiegam. Kalkulacja, moim zdaniem, wypada na plus.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *