No to ja muszę przyznać, że z dawien dawna się nie zdarzyło, by pierwszego dnia wiosny rzeczywiście była. Jako że dysponuję naturą z gruntu podejrzliwą i zasadniczo staram się patrzeć na świat złośliwie i spode łba, prognozę pogody, wróżącą na weekend jakieś tropikalne temperatury, potraktowałam nieufnie. Parę razy drzewiej już się nabrałam i zmarzłam okropnie, więc tym razem postanowiłam być mniej naiwna. Zwłaszcza, żeśmy się ze starym akurat wybierali na wschodnie rubieże i obstawiałam co najmniej przygruntowe przymrozki. Zwykle bywa tak, że temperatura zaczyna spadać od Zambrowa, a między Hajnówką a Białowieżą jest już jakieś 3 stopnie różnicy, na niekorzyść, niestety, tej drugiej. Trochę się więc zaniepokoiłam, kiedy się tak nie stało. Niedowierzająco stukałam w deskę rozdzielczą, przekonana, że termometr samochodowy mi się zepsuł, a jak zaskoczy to musowo pokaże minus 2. No ale nie.
Bliższe oględziny Białowieży wykazały, że wiosna tam w ogóle w pełni. Stoliki powystawiane, owszem, z kocykami, ale zawsze. Wypożyczalnie rowerów też wystawiły ofertę, a życie nocne kwitnie, co w Białowieży oznacza, że jest więcej niż 3 osoby na ulicy. No po prostu sezon.
Park pokazowy też postanowił zaprezentować się od najlepszej strony, co nie było łatwe, bo akurat trwały przetasowania w załodze i sporo osobników po zimie wyszło już na wolność. Przedszkole znacznie zmniejszyło liczebność, żubry wystawiły na przykład tylko jedno żubrzątko, stawiające właśnie pierwsze kroki w show – biznesie, obfotografowywane chętniej niż Natalia Siwiec.
Zresztą przedsmak był już na parkingu. Tam, wśród runa leśnego, czaiło się pierwsze dzikie zwierzę:
Przy bliższej weryfikacji tematu, wyszło na jaw, że kot zajął pozycję w pobliżu drzewa, na którym wisi karmnik dla ptaków. Ptaszki się kręciły, a kot obserwował je bez ruchu zmrużonymi oczami, z miną wskazującą, że właśnie ogląda najlepsze porno w swoim życiu.
Najwyraźniej zwierzęta w parku pokazowym troszkę się przez zimę wynudziły, bo widok człowieków nastroił je wręcz euforycznie. Przy wybiegu dla jeleni wystawiłam rękę nad ogrodzenie, a tak, pomyślałam, sprawdźmy tę słynną podlaską życzliwość. Lania, skubiąca trawę w dość dużej oddali, na ten widok w te pędy rzuciła się do ogrodzenia, przelazła przez barierkę no i się zaczęło. Nawet nic nie chciała jeść, tylko żeby głaskać. Nadstawiała się to głową, to uszkiem, aż w końcu wyłożyła kawę na ławę:
Ale co mnie najbardziej zaskoczyło to nieoczekiwanie ujawniona potrzeba czułości u zwierzęcia, którego w życiu bym o to nie podejrzewała. Na wybiegu dzików, jak zwykle pierdolnik totalny, świnia wyświniona, futro posklejane, w ogóle się nie wyszykowała na gości, no obraz nędzy i rozpaczy:
A jednak okazało się, że i ta szorstka powierzchowność skrywa naturę subtelną i czułą:
Niestety na tę propozycję cofnęliśmy się ze starym i jakoś żadne z nas nie miało ochoty skorzystać. Nie że wytytłana, ja tam nie osądzam po ubiorze, jednak oglądałam “Hannibala” i trochę się orientuję, co potrafią dzikie świnie, więc czułość czułością, ale bez przesady.
Generalnie miałam odczucie osaczenia przez białowieską faunę. Kiedy wracaliśmy po ciemku z pielmieni w Stoczku, na schodach prowadzących do parku pałacowego natknęliśmy się na parę żab, spokojnie uprawiających seks na środkowym stopniu. Trudno, będę szczera. Nie zachowałam się taktownie. Zażenowane żaby podjęły próbę wycofania się w mniej wyeksponowane miejsce, podczas gdy ja wrzeszcząc wniebogłosy na częstotliwości obsługiwanej przez nietoperze, usiłowałam wskoczyć staremu na plecy, alem się w tej skórzanej kurtce ciągle obślizgiwała. Psy się rozszczekały, stary krzyczał, że go duszę, no dantejskie sceny. Myślę, że jakieś znerwicowane kijanki z tego będą.