Czasem bywa tak, że widuje się pewne miejsca w ściśle określonym anturażu. Na ten przykład latem i w słońcu. Jeśli chodzi o Augustów no to akurat raczej w deszczu. Ale nadal latem. Jezioro zawalone jednostkami pływającymi, tłumy przewalające się po elegancko wyszykowanej za unijne pieniądze promenadzie, a po knajpach rodziny, pasące dzieci pseudohamburgerem z frytamy z dwudziestego smażenia, a zjedz za mamusię, a za babcię, a potem płacz i zgrzytanie zębów, że dzieci otyłe som. Po tym, czego się na deptaku naoglądałam, bym się zdziwiła, gdyby nie były.
Od dwudziestu lat sobie ze starym obiecujemy, że w końcu kiedyś zobaczymy Augustów zimą. Bo jak tam pięknie musi być, wszystko zasypane śniegiem, taka bardziej syberyjska nostalgia i dalekie echo Dumki na dwa serca. Na podstawie świeżych doświadczeń muszę przyznać, że rzadko które miejsce rozczarowuje mnie równie konsekwentnie jak Augustów. Byliśmy tam w lipcu. Głównie lało. Pojechaliśmy w styczniu. No, zgadnijcie.
Wrażenia, jakich doznałam na miejscu, nie waham się nazwać szokiem połączonym z niedowierzaniem. Tak to zwykle bywa, jak się zna okolicę z czasów wysokiego sezonu. A tu nagle pełna hibernacja. Dosłownie żywego ducha. Co do martwych duchów to nie jestem do końca pewna, bo mgły się tak zachęcająco ścieliły, że nie wykluczam wrażej obecności w tle. Nawet tak jakoś miałam wrażenie, że z krzaków mogą nas obserwować krwiożercze mutanty, a i dreszcz zimny co jakiś czas odczuwałam w krzyżu, co mogło być spowodowane pogodą, ale głowy nie dam.
śluza w Swobodzie
promenada unijna
Z harcerskich czasów pamiętam piosenkę “pusto w Gorcach jest jesienią, już niedługo spadną śniegi, staw pogrążą w śnie głębokim”. No więc to się jeszcze nie stało, pomijając drobny fakt, że z Augustowa w Gorce jest kawałek, ale wyraźnie zmierza w tym kierunku. Póki co, dużej różnicy pod względem temperatury nie odczułam. Wieczorami było tak z pięć na plusie. No to ja pamiętam sierpniowe noce, kiedy było mniej więcej tak samo. Wyższość styczniowych wizyt w Augustowie nad letnimi polega na tym, że zimą przynajmniej się człowiek przygotuje, znaczy urękawiczni i czapkę weźmie. Latem , jak jeszcze jeździliśmy pod namiot, brak czegoś wełnianego na głowę odczuwało się bardziej dotkliwie. A zimą, proszsz, wszystko przygotowane, można posiedzieć z zimnym piwem:
A tak wygląda plaża miejska poza sezonem:
Nasze ukochane pole namiotowe w styczniu prezentuje się następująco:
a przed sezonem tak:
Na koniec wtręt szafiarski, gdyż blog, pisany przez kobietę, pozbawiony wstawek modowych, jest w ogóle wieśniacki i poza wszelkimi tryndami. Mam silne poczucie obowiązku, więc zapodam, tyle, że może od trochę innej strony. Można się wyszykować jak dziewiąte dziecko stróża? Można. Bez większego wysiłku, tylko trzeba przypilnować, żeby nic do niczego nie pasowało. Podstawowym elementem stylizacji, we wtajemniczonych kręgach nazywany bejzikiem, jest obciachowa puchowa kurtka. Efekt murowany: