O Centrum Nauki Kopernik wszyscy mniej więcej wiedzą to samo: fajne miejsce, z tym że dostać się – senne marzenie. No i tak się przejeżdża koło tego gmachu w tę czy we wtę, zerkając z daleka na naćkane jeden na drugim samochody wzdłuż Wybrzeża Kościuszkowskiego i kolejkę przed wejściem jak za socjalizmu po mięso kartkowe, a motywacja zniżkuje.
Jak wspomniałam onegdaj, trafia mi się czasem fart w postaci wejściówek na różne imprezy i tak było tym razem. Zostaliśmy ze starym obdarowani voucherami do Kopernika, więc grzech nie skorzystać, zwłaszcza że ferie, czyli czas, kiedy chodzi się w takie miejsca.
Udało nam się dostać do środka po zaledwie 20 minutach stania w kolejce, jak na Kopernika to tyle co nic. Przyznam, że byłam zaskoczona. Polskie wystawiennictwo ma własne tradycje, których nieodłącznym elementem jest siedząca w kącie sali pani, pilnująca, by nie zbliżać się do eksponatów. Przypuszczam, że gdyby taka pani, z dwudziestoletnim doświadczeniem muzealnym, dostała etat w Koperniku, nabawiłaby się nerwicy już pierwszego dnia.
Panuje tam bowiem istne szaleństwo dotykania, gmerania, przyciskania i kręcenia. Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre, bo większość doświadczeń można przeprowadzić samodzielnie i radocha jest nieziemska. Złe, bo przy takiej ilości zwiedzających nie ma na to dużych szans. Dorośli, odwiedzający Centrum Kopernika bez dzieci, teoretycznie nie są dyskryminowani. W praktyce sprawa wygląda tak, że o każde stanowisko trzeba stoczyć bój z dzieckiem, pod obstrzałem nieżyczliwych spojrzeń, nobojaktotak i to jest jeszcze małe piwo, ale gdy w grę wchodzi waleczna babcia, ja osobiście wymiękam. A nawet jak już się człowiek zabierze za jakiś eksperyment, który szczęśliwie nie wzbudza niczyjego zainteresowania, to nagle skądyś wyciąga się tłusta łapka, naciska przedwcześnie start i pracowicie wytwarzaną przez półtorej minuty próżnię szlag trafia.
Co do walorów edukacyjnych Centrum Kopernika, mam niejakie zastrzeżenia. Jak najbardziej popieram naukę przez zabawę, jednak mam wrażenie, że w Koperniku trochę to za bardzo komiksowo wygląda. Stanowisk doświadczalnych są setki, każde z nich przybliża jakieś zjawisko, jednak w sposób mocno pobieżny. Objaśnienia napisane są w sposób, oględnie mówiąc, skrótowy. Centrum Kopernika w kategorii placów zabaw z pewnością mieści się w ścisłej czołówce. Czy jednak da się w nim czegokolwiek nauczyć, to sprawa dyskusyjna. Dzieciaki miotają się od jednego eksperymentu do drugiego, bo wprawdzie ten fajny, ale dwa następne zapowiadają się jeszcze lepiej, a wszystko przebija możliwość puszczania łódek po wodzie albo przelewanie z pustego w próżne.
Jeśli jednak upieramy się czytać opisy, na co akuratnie czasu i możliwości jest mnóstwo, bo opisy nie budzą niczyjego zainteresowania, wyłania się ciekawy obraz naszej aktualnej sytuacji. Nie jestem zbyt dobra z historii nauki, i jakoś tak się zdarzyło, że nie zastanawiam się nad tym codziennie, więc przyznam, że zaskoczył mnie ogrom ludzi, którzy latami weryfikowali swoje teorie, by umożliwić nam znalezienie się w tym właśnie miejscu.
Nie każdy z nich zapisał się w pamięci ludzkości z takim hukiem jak Einstein czy Galileusz, nie każdy pośmiertnie firmuje swoim nazwiskiem wielkie firmy jak Tesla.
„Skłonni jesteśmy przypuszczać, że ludzie żyjący w przeszłości byli w mniejszym lub większym stopniu podobni do nas” – pisze Karen Armstrong w książce „W imię Boga”.
Ta racjonalna z której strony by nie spojrzeć, uwaga, uderzyła mnie swoją celnością. Bo rzeczywiście, chociaż teoretycznie orientuję się w warunkach, w jakich żyli ludzie, wierzący, że Ziemia jest płaskim tworem, znajdującym się na grzbiecie wielkiego żółwia, gdzieś tam z tyłu głowy mam wrażenie, że tak się tylko przekomarzali. W tym podejrzeniu umacniają filmy w rodzaju „Goście, goście”, wmawiający współczesnym widzom, że nasi praprzodkowie byli identyczni jak my, z tą różnicą, że nie znali telewizji. A tak to całkiem tacy sami.
Natomiast jak się poczyta opisy to wychodzi, że był ktoś taki jak Brewster (od kąta, czyli polaryzacji światła odbitego), Van de Graaff od generatora (którego walory, przedstawiane w Centrum Kopernika ograniczają się do tego, że jak się go dotknie to włosy się podnoszą) Coriolis od sił, spowodowanych ruchem obrotowym Ziemi i ludzie z CERN. Dzięki nim wiemy to, co wiemy.
No ale to moje refleksje, bo zasadniczo nie umiem się za bardzo wyluzować i do wszystkiego muszę dorabiać teorie.
Jakby z nich zrezygnować to i tak jest dobrze, bo pozostaje niczym nieskrępowany fun, po którego przeżyciu, mam nadzieję, coś tam w człowieku pozostaje, czy większym czy dopiero od ziemi odrosłym.
Przy okazji – rzecz jasna musieliśmy odwiedzić kontrowersyjne stanowisko stref erogennych, które przyprawiło o ból głowy obrońców rodziny. Z tego całego zamieszania Centrum Kopernika wybrnęło w salomonowym stylu. Stanowisko jest, ale nie działa. Widnieje na nim tabliczka, że w modernizacji.