Chciałam wyjaśnić, co mnie tam właściwie zagnało. Otóż głównie chodzi o to, że, jako kierowczyni niezbyt biegła w trasie, wybieram cele osiągalne bez dwóch nieprzespanych nocy, poświęconych na wizualizację każdego zjazdu. Jak się chce gdzieś chmychnąć na 5 dni to bilans nerwów do długości pobytu nie wypada zbyt korzystnie. Dysponuję ponadto jeszcze jedną użyteczną inaczej cechą, mianowicie jeśli gdziekolwiek pojawia się nikła możliwość, żeby źle skręcić to ja zawsze, kierowana nieomylnym instynktem, ją właśnie wybiorę. I żadne dżipiesy, mapy ani szkice poglądowe starego nic tu nie pomogą. Taka cecha osobnicza, co poradzić. Więc skoro już zafiksowałam się na spa, to szukałam czegoś relatywnie w pobliżu.
Nałęczów słynie głównie z sanatoriów, współfinansowanych przez NFZ. Jednak od kilku lat jest także oferta dla zwykłych sierściuchów, nie posiadających chodów w przychodni. Ośrodek nazywa się Termy Pałacowe. Pałacowe to one nie są, taki tam zwykły hotel, ale ładnie położony na terenie parku. Jako singielka, czyli gość najgorszego sortu, dostałam wprawdzie pokój z widokiem na parking, ale kiedy po śniadaniu siadałam z bawarką przy stoliku w hotelowym ogródku, miałam przed sobą taki widok:
Czyli obleci. Ośrodek posiada w ofercie pakiety pobytowo – zabiegowe i to nawet takie z głową ułożone. Zasadniczo jak człowiek lubi być obrzucony błotem i zawinięty w folię spożywczą, poobkładany różnymi maziami i wymasowany to ma tu czego szukać. Jedno piętro zajmują gabinety Clarinsa, przy czym, miłe zaskoczenie, ceny są niższe niż warszawskie. Szczerze mówiąc program był tak przeładowany, że ciężko było znaleźć chwilę, żeby założyć prawdziwe ubranie, czyli coś, co nie jest szlafrokiem. Ale żeby nie było, że reklamuję.
Sama miejscowość zachowała bardzo wiele ze swojego dawnego uroku. Gdyby nie samochody i parasole z logo sponsorów, można by było z powodzeniem udawać, że to nadal czasy, kiedy bywali tu Prus i Sienkiewicz. Zachowało się, w lepszym lub gorszym stanie, sporo willi o architekturze, nie wiem jak to ująć, może uzdrowiskowej. Nie znam się na architekturze, ale takie rzeźbione w drewnie ornamenty są chyba dość charakterystyczne, w każdym razie widziałam je także w Krynicy i w Otwocku.
Zresztą o tej porze roku wszędzie jest ładnie, pies z tą architekturą. Tonące w zieleni wille i pałacyki muszą robić wrażenie, nie ma takiego cynika, żeby się mu nie poddał. Kiedy spacerowałam po Nałęczowie, przypomniał mi się film Wajdy Kronika wypadków miłosnych.
Nie pamiętam już dokładnie fabuły, przemówił do mnie za to nakreślony tam sugestywny obraz ostatnich przedwojennych wakacji. Wiklinowe fotele na werandzie, lampy naftowe, tajemniczo skrzypiące podłogi no i te świerszcze, cała ta odtworzona z pietyzmem i miłością atmosfera ostatniego beztroskiego lata, które każdy chciałby przeżyć, ale to już nie te czasy. Jeśli chce się liznąć choćby namiastki to Nałęczów się do tego nadaje jak rzadko które miejsce.