Jak już onegdaj nadmieniałam, mam niejaki problem z francuską kinematografią. W tamtym wpisie chodziło konkretnie o komedie, a detalicznie – Amelię, jednak muszę wyznać, że kłopot się zrobił progresywny. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że moja ponura osobowość, nakazująca spoglądać spode łba i spodziewać się wszystkiego najgorszego, nie wytrzymuje konfrontacji z historiami o ludziach, których dobroć czystego, naiwnego serca, doczekała się nagrody w postaci happy endu. Zresztą, nie ma co niuansować i udawać mądrali, powiem prawdę. Mam kłopot z francuskim, podobnie jak z czeskim. Niczego nie ujmując tej pięknej mowie, zwyczajnie jak słyszę ludzi, mówiących którymś z tych języków, nie potrafię uwierzyć, że oni tak serio.
No ale do rzeczy. Kiedy zapoznałam się z recenzją filmu Francois Ozona U niej w domu , z której dało się wywnioskować, że tym razem nie będzie to opowieść o nagrodzie za gołębie serce, uznałam, że może mnie porwać. Tytuł oryginalny brzmi Dans la maison, czyli zwyczajnie „w domu”, no ale wiadomo, że trzeba kultywować polską szkołę twórczego tłumaczenia, która przed laty dała nam niezapomniany Wirujący seks, a ostatnio Pokusę (The Paperboy), no i w ogóle jakoś ukierunkować widza, żeby za dużo nie musiał sam myśleć. Już na etapie tytułu robi się kłopot, bo domy są trzy, ale dzięki twórczemu tłumaczowi wiemy, którego pilnować, bo pozostałe dwa uznał za mniej istotne.
Fabuła jednak zaczyna się nie w domu, tylko wręcz przeciwnie – w szkole (opozycja, w której pozostają te dwa miejsca wzięła się u mnie z niemieckiego podręcznika „In der Schule und zu House” i nie jest obowiązkowa). Z miejsca chwyciła mnie za serce.
Już od pierwszych scen, ukazujących liceum, a jakże, progresywne, z uczniami, którzy niestety nie są tą progresywnością za cholerę zainteresowani, a nauczyciele też nie bardzo, poczułam, jako matkapolka z przychówkiem, wewnętrzne rozerwanie. Zaczęłam się zastanawiać, czy to już czas na totalną załamkę, bo widać jak na dłoni, że Gremliny powoli przejmują kontrolę nad światem i zaczynają rozrabiać, czy też ulgę, że nie tylko u mnie tak chujowo. Zanim zdążyłam podjąć decyzję, podłamał się nauczyciel literatury w liceum im Gustawa Flauberta, erudyta, niespełniony pisarz i coraz bardziej niespełniony (progresywnie) pedagog.
„Mieli 30 minut na opisanie weekendu. I co mamy? W sobotę pizza i telewizja, w niedzielę nic. 30 minut – dwa zdania” – zwierza się z goryczą żonie, niespełnionej promotorce sztuki współczesnej, której ekspozycja w galerii sztuki do złudzenia przypomina wystawę sexshopu, z wyjątkiem cen.
Niespełnienie jest zresztą jednym z głównych motywów filmu. Jednak najważniejszym jest opowieść w opowieści, gdzie, jak zwykle u Ozona, fikcja miesza się z rzeczywistością i, przenikając się wzajemnie, obie tworzą nową jakość, która dla wszystkich bohaterów, nie wspominając o widzach, jest zaskoczeniem.
W Basenie tego samego reżysera chodziło o thriller, nad którym pracuje lekko już wypalona pisarka, zafascynowana podrzuconą znienacka do willi z basenem młodą kobietą o swobodnym stylu życia.
W U niej w domu chodzi raczej o powieść obyczajową o zabarwieniu satyrycznym, która, podobnie jak w Basenie toczy się dzięki grze, prowadzonej przez manipulatorskiego nastolatka i nauczyciela w średnim wieku. Tutaj także gra oparta jest na fascynacji, poniekąd obopólnej, tyle, że po stronie nauczyciela jest ona bardziej zauważalna, bo szczera, a nastolatek sumiennie przestrzega najświętszej reguły Gremlinów, którą jest: cokolwiek by się działo, stay cool.
16-letni Claude nie jest bachorem takim, jak wszystkie. Zrozpaczony poziomem klasy nauczyciel szuka ukojenia w jego wypracowaniach, w których dostrzega przebłyski talentu. Wtedy naszła mnie kolejna refleksja, jak niewiele trzeba na obecnym poziomie szkolnictwa, by doszukiwać się, choćby na upartego, talentu u ucznia. Wypracowania Claude’a, cytowane słowo w słowo w filmie, nie sprawiają wrażenia szczególnie rokujących. No ale pisze w miarę poprawnie, dłużej niż 2 zdania i najważniejsze, że nie o pizzy. Poza tym bachor ma pragnienie zapoznania się z prawdziwą literaturą, a to już jest, jak na współczesne czasy, wyczyn. Dla nauczyciela zaś światełko w tunelu, które czyni jego pracę ciut mniej beznadziejną. Nie jest stary w hemingwayowskim sensie, lat dodaje mu wewnętrzne wypalenie, z którym trudno się nie identyfikować każdemu, kto zęby zjadł na użeraniu się z Gremlinami. Przyszedł pracować do szkoły, bo chciał być mistrzem dla kogoś. Niestety materia okazała się oporna. Więc jak już znalazł chłonną głowę to stara się jak może. Kłopot w tym, że wypracowania dostarczane przez Claude’a nie są zwykłymi wprawkami literackimi lecz operacją na żywym organizmie. Jest nim rodzina innego ucznia, z tej samej klasy. Claude wkracza w jej życie jako najlepszy przyjaciel i korepetytor prostodusznego i lekko wycofanego Raphy i stopniowo pozyskuje całą rodzinę, używając sprawdzonej metody na „mamę, która nas zostawiła”. Patrząc na wprawę, z jaką się nią posługuje, można przypuszczać, że to dla niego nie pierwszyzna. A ponieważ reportaże z życia tej rodziny czytują pasjami nauczyciel i jego żona, Claude przebojem wkracza także w ich życie.
Ozon sygnalizuje za jednym zamachem wiele aspektów naszej współczesności. Jednym z nich jest bezradność współczesnego szkolnictwa wobec faktu, że w jednym miejscu zebrały się dwa pokolenia, które kompletnie nie rozumieją się wzajemnie, gorzej, nawet nie mają ochoty się poznać bliżej niż z widzenia. Innym – tabloidyzacja życia. Nauczyciel i jego żona, zapewniając się wzajemnie, że nie można tak obcym ludziom pchać się z butami w prywatność, z wypiekami na twarzy czytają kolejne odcinki z życia rodziny, którą inwigiluje Claude ( z grzebaniem po szufladach włącznie). „Dzieła sztuki” , które wystawia w swojej galerii żona nauczyciela to albo obrazy penisów i lalki z sexshopu z domalowanym hitlerowskim wąsem, co ma wyrażać dyktaturę seksu, albo komputerowo wygenerowane studium nieba nad Szanghajem. W ogóle problem rosnących w siłę Chin spędza sen z powiek co najmniej dwójce bohaterów. Jest też Ester, matka Raphy, żona przy mężu, która zbyt wcześnie urodziła dziecko, ale z pewnością weźmie się za robotę, najchętniej jako dekoratorka wnętrz, bo to przecież każdy potrafi, wystarczy pooglądać magazyny wnętrzarskie. Tylko nie wiadomo, kiedy, bo nadal siedzi znudzona w domu, mimo że syn ma już 16 lat i nie wymaga zmiany pieluch.
Czy da się takie wątki połączyć w trzymający w napięciu thriller? Nad tym zastanawiają się w filmie Claude i nauczyciel. Sprawę przemyślał także reżyser i uznał, że się da. Napięcie więc rośnie, obfitując w sceny jak z Hitchckocka. Czy Claude podsłuchujący za drzwiami, zostanie nakryty, czy nie, chociaż w gruncie rzeczy co by się takiego stało? Ot, wścibski kolega syna kręci się po domu.
Właśnie o to chodzi, że nic. Tak jak Claude udaje, że jest pisarzem, nauczyciel udaje, że mu pomaga, lalki z sexshopu udają sztukę, szkoła udaje, że uczy i to w dodatku progresywnie, a obie żony udają, że są szczęśliwe, tak opowieść domowa udaje thriller, choć nim nie jest.
Zawsze, gdy jadę samochodem po zmroku, mijając oświetlone okna, gdzieś miga sinym blaskiem telewizor, gdzieś indziej nastrojowa lampa z ciepłym abażurem, w oknie biurowca ktoś jeszcze pracuje przy świetle jarzeniówki, a dom dalej zasłony wiszą w szmatach, zastanawiam się, kim są ludzie za tymi oknami. Jak żyją, czy są szczęśliwi? Za którym z okien żyje kochająca się rodzina, a gdzie pracoholik? W którym mieszkaniu ktoś komuś grozi siekierą (każdy, kto czytuje Super Express, wie, że to się zdarza nagminnie), a gdzie właśnie jedzą kolację, a może uprawiają seks?
Jeśli też się nad tym zastanawiacie, film Ozona Was nie rozczaruje.
Przy okazji – serdeczne pozdrowienia dla polskich dystrybutorów. Któryż to już raz zapodajecie nam Państwo jako brand nowość, film, który w cywilizowanych krajach już dawno wyszedł na blureju, z napisami, które chyba osobiście Duch Swiety robił , bo film gada językami świata? Zaprawdę powiadam, ciężko być uczciwym człowiekiem na ziemi polskiej, tej ziemi.
“U niej w domu”, Francja 2012 (Dans la maison)
Reż. Francois Ozon.
Aktorzy: Fabrice Luchini, Ernst Umhauer, Kristen Scott Thomas, Emmanuelle Seigner, Denis Menochet, Bastien Ughetto