Niedawno uczestniczyłam aktywnie w nawalance forumowej na temat firmy Abercrombie & Fitch. Ze dla chudych li tylko, a niezagłodzona niewiasta nie ma tam czego szukać. Podniosłam argument, że A&F obecnie zmienia rozmiarówkę, co widać na przestrzeni minionych kilku lat. 8 lat temu (to zawsze warto zaznaczyć, że niby się kupowało, zanim zaczęło być modne) pasowały na mnie tiszerty L. Czyli, jakby nie patrzeć, spadłam 2 rozmiary, tyjąc w międzyczasie. Nie tylko rozmiarówka się zmienia, niestety. Jakość równolegle zniżkuje, bawełna zrobiła się taka lichawa, jednak nadal można liczyć na to, że tiszerty opuszczające pralkę, nadal będą miały proste szwy, a nie na skos, z puszczonymi oczkami, które trzeba łapać szydełkiem do koronek. Jako że z wiekiem wzrok mi się słabiej akomoduje do rzemiosła precyzyjnego, a nie złożyłam jeszcze broni na tyle, by zaopatrzyć się w okulary dwuognioskowe, postanowiłam zrezygnować z chałupniczej kariery koronczarki. Więc jeśli producent raz mi zaimponuje umiejętnością uszycia ciucha, który nie rozłazi się na szwach oraz spodni dresowych, które nie wypychają się na kolanach, może liczyć na psie przywiązanie z mojej strony. Dopóki nie nawali.
Ale do rzeczy. Z targetu androgynicznych licealistek, do którego skierowana jest oferta A&F, wyrosłam jakiś czas temu. Obecnie dysponuję zauważalną pierwszą krzyżową, a i z klatki dałoby się parę sznycli wykroić. Z wzrostu też nie ułomek, te swoje 172 mam. To nie przeszkadza mi wszelako zakładać XS na tak zwaną dupę oraz S powyżej. Celem otwarcia oczu niedowiarkom, prezentuję poniższe zdjęcie pod tytułem “Szczęśliwy klopsik w Białowieży. Swieżo po babce ziemniaczanej z kurkami”:
tiszert rozm. S, gacie rozm. XS Abercrombie&Fitch, kardigan Massimo Dutti, buty Ecco
Przy okazji dowiedziałam się o akcji, przedsięwziętej w Stanach Zjednoczonych, mającej na celu odprestiżowanie firmy A&F. Chodzi o masowe przekazywanie ubrań tej firmy na rzecz bezdomnych. Cóż, swoją cegiełkę położyłam, tylko tak bardziej w kierunku wschodnim, różowy płaszczyk poszedł na Ukrainę i podobno dobrze się nosi.
Myślę jednak, że w Polsce, nawet gdyby wszyscy bezdomni w Stanach nie zakładali nic z wyjątkiem A&F, psie przywiązanie pozostanie. Zresztą nie tylko tu. W zeszłym roku w Varadero chichrałyśmy się z koleżanką, że gdyby ktoś chciał nakręcić reklamówkę firmy, to nasz hotel byłby do tego idealny. Na kolację schodziły się same Fitche. Czasem faktycznie człowiek się z niepokojem rozglądał, czy któryś nie pęknie w szwach, no bo w końcu mało kto chciałby połknąć guzik w krewetkach. Gremlin zaś z wyjazdowego kursu angielskiego doniósł, że na wycieczce do miasta wszyscy rzucili się do sklepu A&F, a motywacja zależała od miejsca zamieszkania, im bardziej w Arabii Saudyjskiej tym większa. Ja osobiście nie dopisuję ideologii do ciuchów. Póki się nie wypychają i szwy są ok, to noszę.
Jeden komentarz
A.
Im rzecz droższa, tym nabywca bardziej z Arabii Saudyjskiej. Obserwacja-targi sztuki w Basel.