Życie

Lato za pasem, idę na materace

Lato zaczyna mi się w tym roku wcześniej (wiem, jestem szczęściarą), bo 30 kwietnia. Planowałam wykuwać postęp czasu na ścianie metodą więzienną, ale pomyślałam, że wtedy trzeba będzie robić remont i cały relaks szlag trafi. Nastawiłam więc sobie kalendarz w głowie i nie ma takiej pory ani takiego stanu nietrzeźwości, żebym zapytana znienacka, nie odpowiedziała precyzyjnie, ile jeszcze zostało. No więc za 17 dni będę tu:

 

No może nie dokładnie w cienistej dolinie, ale w pobliżu. Odliczając dni do wyjazdu, zaczęłam rozważać zagadnienie względności czasu. Bo 17 dni to niby dużo. Ale zależy jak na to spojrzeć. Jeśli od tzw. dupy strony to jednak ciut przymało.

Postanowiłam w związku z tym przełamać marazm schyłkowozimowy i zabrać się do rzeczy naukowo.  Grzebiąc w tekstach źródłowych dowiedziałam się, że cellulit posiada większość kobiet. No ale, że tak powiem, co z tego? To jeszcze nie znaczy, że przynależność do większości jest obowiązkowa.  Szukając dalej, odkryłam, że to cholerstwo da się zaleczyć, aczkolwiek może to być, i najczęściej bywa, rezultat chwilowy. W sumie mnie to urządza, bo na co dzień gołej dupy nie prezentuję, zwłaszcza przy tym klimacie (wiecie, że w tym roku, licząc od pierwszego śniegu, który spadł pod koniec października, zima trwała 5 i pół miesiąca???), ważne, żeby w gaciach na plaży jakoś się obroniła.

Używając terminologii mafijnej, postanowiłam iść na materace i nie będą mi tu statystyki większościowe psuły planów, cytując Cee Lo Green’a “fuck you!”. Rzuceniem wszystkich sił na front  usprawiedliwiam swoją nieobecność na własnym blogu, no ale sztuka – w tym przypadku sztuka wylaszczania tyłka – wymaga poświęceń. Michał Anioł miałby cokolwiek do powiedzenia na ten temat, a wymalowanie Kaplicy Sykstyńskiej to mały pikuś w porównaniu z tym, na co się porwałam. Punktem wyjścia było założenie, że albo ja wygram, albo mi ten tyłek całkiem odpadnie i to oczywiście byłoby jakimś rozwiązaniem problemu, raczej definitywnym.

Zaczęłam od bańki chińskiej. Używam średniego rozmiaru, bo nie posiadając dłoni jak podolski złodziej, musiałam się nim zadowolić, chociaż przy tym najobszerniejszym  siła ssąca jest zapewne większa. No ale mi w ręku  nie leży, więc trudno. Metoda jest rzecz jasna odradzana osobom, mającym problem z pękającymi naczynkami i żylakami. Ja mam wprawdzie kłopot taki, że ciągle chodzę posiniaczona i myślałam, że mam taką cechę osobniczą i bańka zrobi mi z dupy jesień średniowiecza, ale okazało się, że nie jest tak źle. Widocznie moje siniaki nie wynikają z predyspozycji skóry, tylko z wrodzonej pierdołowatości, która od 10 lat każe mi się nadziewać kolanem ciurkiem na ten sam róg łóżka, chociaż w sumie było trochę czasu, by zapamiętać, gdzie stoi.

Kontynuując naukową eksplorację, trafiłam na blog cellulitowo, na którym autorka poleca body wrapping. Wykorzystanie folii spożywczej w celach kosmetycznych jest mi znane jeszcze z czasów Pinezki , czyli od dobrych 10 lat. Kiedyś nawet stosowałam, ale, jak się okazuje, postęp nie ominął tej dziedziny i teraz są gotowce. Nie trzeba już samodzielnie mieszać olejków aromatycznych i odliczać kropli. Na blogu cellulitowo autorka poleca wyszczuplający preparat z kofeiną firmy BingoSpa.  No to zamówiłam i przysłali. W składzie jest także cynamon, więc wiedziałam mniej więcej czego się spodziewać, zwłaszcza, że jak doczytałam, trochę może piec. “Może piec” okazało się grillowaniem na wolnym ogniu, dlatego po smarowaniu, owijaniu i owinięciu kocem, polecam jako relaksującą lekturę “Boską komedię” Dantego, naprawdę można się wczuć.  Piecze przepotwornie, ani razu nie udało mi się wytrzymać zalecanych 30 minut, mimo autorskich eksperymentów rozcieńczania specyfiku mlekiem kozim Ziaji.  Co gorsza, piecze także po zmyciu, tak jeszcze z pół godzinki, więc jakby ktoś chciał zastosować, to radzę mierzyć siły na zamiary.

Rezultat po tygodniu (3 owijania, 4 masaże bańką chińską) – redukcja ok. 80 procent. Dodam tylko, że obiecywany przez producenta efekt wyszczuplający preparatu można między bajki włożyć. Autorka blogu cellulitowo zapewnia, że po jednym seansiku spadły jej 2 centymetry. No to widać kwestia osobnicza, bo mi na przykład spadło zero.  Ale to pomijalny szczegół, bo nigdy nie zakładałam, że od owijania można schudnąć. Gdyby rzeczywiście ktoś wynalazł mazidło lub magiczne pigułki, umożliwiające chudnięcie przy żarciu na maksa leżąc na kanapie, to myślę, że mógłby sobie zaśpiewać i 10 tys w detalu, a  ludzie by się zapisywali na listach społecznych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *