Unieszczęśliwić Gremlina, czyli nastoletniego osobnika z gatunku przeżuwaczy, jest dużo łatwiej niż zabrać dziecku lizaka. Jest to zadanie tym prostsze, że Gremlin jest nieszczęśliwy sam z siebie, więc nie trzeba się specjalnie wysilać, by pogłębić ten stan. Ból istnienia dopada go na każdym kroku. Każdy wysiłek zmierzający do tego, by odrobić lekcje, umyć zęby, założyć lub zdjąć skarpetki, czy chociażby podźwignąć się z leża kończy się potężnym weltschmertzem, prowadzącym do nieuchronnego wniosku, że wszechświat zwyczajnie się uwziął. Zewnętrznym objawem bólu istnienia jest u Gremlina tendencja do zastygania w trakcie wykonywanej czynności, połączona z gapieniem się w bliżej nieokreślony punkt przed sobą oraz opadem szczęki, czasem mylnie interpretowanym jako prezentacja przerośniętych migdałków. W przypadku dziewczyny to jeszcze pół biedy, bo zawsze można mieć nadzieję, że zrobi oszałamiającą karierę w modelingu i na dniach zastąpi Anję Rubik. Rodzice nastolatków płci męskiej, targani niepokojem, z reguły zaczynają podejrzewać, że mają do czynienia z osobnikiem wybitnie nierozgarniętym.
Przyczyny bólu istnienia u Gremlina są różnorakie, jednak w zwyczajnych, nie klinicznych przypadkach, dają się zdiagnozować chałupniczo. Należą do nich rzecz jasna: przymus edukacji, wymóg zachowania podstawowych standardów higieny, utrzymywanie pokoju w takim stanie, żeby przynajmniej nie zalęgły się w nim karaluchy i w ogóle przejawianie co jakiś czas oznak życia.
Największą jednak bolączką nastolatka są starzy. Podstawowy problem ze starymi polega na tym, że są. Po drugie, że są nie tacy. Oczekiwania Gremlina wobec starych są raczej wygórowane. Z jednej strony ma on pełną świadomość, że matka jest idiotką, a ojciec głąbem, więc nie można od nich zbyt wiele wymagać. Jednocześnie spodziewa się, że jak przyjdzie co do czego, rodzice zaprezentują umiejętności, których lamowie tybetańscy nabywają latami intensywnej praktyki. Mówiąc wprost – oczekuje, że jego życzenia będą odgadywane telepatycznie i spełniane natychmiast, dokładnie w taki sposób, jak sobie wymyślił.
W tym momencie starzy muszą dać ciała po całości, bo nie mają szansy postąpić inaczej. Pełni, jak im się wydaje, empatii, oraz entuzjazmu zaczynają wymyślać dziecku rozrywki, żeby choć na chwilę oderwać jego ponure myśli od przejmujących refleksji natury egzystencjalnej. Sposoby są następujące:
1. Prezenty
Wybór prezentu dla nastolatka przypomina spacer po polu minowym. Kto odgadnie, co bachor miał na myśli, przebąkując znacząco o słuchawkach? Mogą to zwykłe słuchawki z Media Marktu, ale to mało prawdopodobne. Raczej można zakładać, że smarkacz wymyślił sobie coś ekstra super profesjonalnego na zamówienie ze Stanów, z niszowym logo, sygnowane przez sławnego na cały świat Didżeja Chujwiejakiego, z czasem oczekiwania 3 miesiące i cłem, które pochłonie większość naszej pensji. Dopytywanie tematyczne skutkuje fochem, że nie znamy własnego dziecka oraz ogólnoświatowych trendów, a poza tym właśnie popsuliśmy całą niespodziankę i jak zwykle wypadliśmy jak pół dupy zza krzaka. Nawet jeśli w wyniku szczwanej misji szpiegowskiej, zapożyczając się po rodzinie, kupimy wreszcie te wymarzone słuchawki i jeszcze nam się trafi, jak ślepej kurze ziarno, właściwy model, najdalej po miesiącu odnajdziemy je w wersji mocno vintage, porzucone pod biurkiem. Jeśli odważymy się poruszyć tę kwestię, dodając oczywiście nieodzowny fragment o wyprutych żyłach, prawdopodobnie dowiemy się, że znów robimy z igły widły i lepiej, żebyśmy się wyluzowali.
2. Rodzinne wakacje
W tym punkcie kluczowy jest wybór miejsca. Relatywnie najmniej dotkliwą klęskę, również finansową, poniesiemy wybierając opcję: a jedźmy gdzieś w plener, bachora się puści samopas.
W takiej sytuacji na dwoje babka wróżyła: albo pozbawiony wsparcia high-tech oraz wyrafinowanych rozrywek bachor okaże minimum talentu organizacyjnego i jakoś się odnajdzie w nowych warunkach, na przykład zacznie radośnie uczestniczyć w połowie ryb lub dojeniu krów, albo przez bite dwa tygodnie będzie łaził po polu ze smartfonem, próbując złapać sieć, co też ma swoje dobre strony, bo przynajmniej zajmie się czymś z dala od nas. Albo będziemy musieli znosić jego skwaszoną minę, bo jednak sieci nie złapał, a radość z dojenia krów nadal wydaje się perspektywą odległą.
Istnieje natomiast duże prawdopodobieństwo, że tragicznie umoczymy rzucając wszystkie siły na front wypasionych wakacji egzotycznych. Mając w odległej, jednakże wciąż żywej pamięci, ekskluzywny urlop na polu namiotowym w Bułgarii sprzed ćwierć wieku, kiedy to omal nie posikaliśmy się z radości na widok morza o temperaturze wyższej niż 15 stopni, żywimy nieśmiałą nadzieję, że wywieziony na Dominikanę bachor okaże choćby zbliżony entuzjazm. Więc zaraz po przyjeździe gnamy na plażę i ochoczo brykając nóżką w Morzu Karaibskim, wymieniamy ze starym zdumione refleksje, że jak to tak: w Polsce zimno, a tu ciepło, cuda, panie. Gremlin w tym czasie tłumi ziewnięcie i sprawdza w smartfonie, czy może się zalogować na fejsa. Bynajmniej nie celem podzielenia się radością, lecz zmiany statusu na „nudą wieje”.
3. Wycieczki
Kiedy nasz Gremlin był jeszcze małym bachorzęciem, z uporem godnym lepszej sprawy pilnowaliśmy jego rozwoju kulturalnego. Wlekliśmy progeniturę po muzeach, wystawach i do filharmonii. Panie w kasach teatrów kukiełkowych znały nas już na tyle, że rezerwowały nam bilety w pierwszym rzędzie, po czym, zanabywszy bilety, drogą przekupstwa lub szantażu zmuszaliśmy dziadków, by po raz kolejny udali się z naszym bachorem na drzemkę na widowni. Po latach okazuje się, że osobą, która najbardziej chce sobie uciąć drzemkę, jest właśnie nasz Gremlin, czyli, że tak się wyrażę, podmiot przedsięwzięcia. Z dawniejszego przejęcia uczestnictwem w kulturze pozostało niewiele, a bodaj nic. Większość zasobów światowej sztuki lepiej przecież widać w komputerze, architektura jest nudna i właściwie kogo obchodzi, że jacyś ludzie dawno temu wybudowali coś, co teraz wygląda staro, a jeśli chodzi o spektakle teatralne no to chyba każdy zdaje sobie sprawę, że kilka zombiaków mogłoby znacząco podkręcić akcję. Najgorszym jednak pomysłem są wycieczki krajoznawcze. Nawet jeśli wyrwiemy się gdzieś bez naszego bachora, zawsze i tak się okazuje, że na katamaranie siedzi dwóch identycznych jak on, patrzących ponuro spodełba lub zapamiętale grzebiących między palcami u stóp.
4 Integracja międzypokoleniowa
Zjawisko to może występować zarówno w mikro jak i makroskali. Do skali mikro zaliczamy zwykłe posiłki domowe w gronie najbliższej rodziny, pod makro zaś podpadają imprezy z gatunku imienin u cioci Zeni, rubinowych godów dziadków oraz obiady świąteczne. Integracja w mikroskali przebiega zwykle według utartego schematu: jak tam w szkole? Spoko. Większa integracja poprzedzona jest natarczywymi pytaniami ze strony Gremlina, czy musi całować ciotki.
Ponieważ sami jesteśmy spięci, gdyż przewidujemy nieodzowne w takich okolicznościach sugestie, że posiadana przez nas aktualnie ilość dzieci jest zdecydowanie niewystarczająca, odpowiadamy zdawkowo i niechętnie. W rezultacie Gremlin sam podejmuje decyzję w kwestii całowania, co kończy się powszechnym fochem i nieukrywaną wrogością wobec nas, bośmy źle dziecko wychowali, ale trudno, może z następnym się uda, a przy okazji, kiedy planujecie? Bachor w tym czasie zalega nadęty na kanapie, koncentrując uwagę na smartfonie.
Jakby nie patrzeć, próby uszczęśliwienia nastolatka zwykle przynoszą efekt przeciwny do zamierzonego. Nie zadręczajmy się jednak szukając winy w sobie, zdrowia szkoda.
Jeden komentarz
mama Eli
zachwycający tekst BRAWO BRAWO Uszczęśliwianie nastolatka przeżyłam osobiście i doskonale wiem że nie jest lekko. Ale nastolatki bardzo szybko stają się dorośli, co wcale nie znaczy, że nie oczekują uszczęśliwiania, oczywiście w nieco innym wymiarze.
Przede mną upojne chwile rodzinnych spotkań świątecznych. Chyba przynajmniej pożyczę smartfon, i udam ,że wiem co to jest!