Kultura

Mała ruda i komandosi

Zeby była jasność – nie jest tak, że potrafię rozpoznać rękę kobiety reżyserki bez zapoznania się z “listą płac”. W każdym razie nigdy nie próbowałam. Kobiet, trudniących się reżyserią jest na tyle mało, że jak już któraś nakręci film, robi się o nim głośno, właśnie przez pryzmat płci.

Gender w twórczości uważam jednak za czynnik istotny, no bo to jest jednak inna wrażliwość. Każda z płci ma własną, nie mnie oceniać, oprócz tego, że ta kobieca jest lepsza. Nie chodzi mi o to, by twórczość kobieca była „krwią menstruacyjną pisana”, jak wnioskowała Erica Jong. Tak twórczość szybko się nudzi, jest zbyt natarczywa, choć ma swoje zwolenniczki. Ja do fanów Wirginii Wolf, Pamietników waginy i Godzin nigdy się nie zapisywałam i nie zamierzam. Uwielbiam za to twórczość kobiecą, dedykowaną wszystkim, ale ze smaczkami.
Smaczki bywają różne. Może to być goły Harvey Keitel, pieszczący fortepian zdjętą z grzbietu koszulą czy bohaterowie Między słowami rozmawiający nocą na hotelowym łóżku. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że gdyby ten film zrobił mężczyzna, skończyłoby się seksem, a przynajmniej pokazem gołych cycków. No bo jak to tak, leżą i nic? Podczas gdy mnie aż trzęsie z tego niewypowiedzianego napięcia i mam wrażenie, że na ekranie iskry przeskakują, facet ziewa i czeka na cycki.

Zero Dark Thirty wyświetlany w Polsce pod tytułem Wróg numer jeden jest precedensowy niejako wielopłaszczyznowo. Po pierwsze wojna z terroryzmem jest niepodobna do żadnej innej wojny, o której uczyliśmy się w szkole. Po drugie kobiety rzadko biorą się za filmy wojenne (znaczy wzięła się jedna, za to dwukrotnie). Po trzecie w filmach wojennych kobiece bohaterki  z reguły pełnią rolę ozdobników i ewentualnie służą do wprowadzenia zamieszania uczuciowego między żołnierzami, no bo w końcu nie mogą się zabijać przez bite 2 godziny. Po czwarte większość poprzednich wojen rozstrzygała się raczej na polu bitwy, a nie w głowach analityków.

I tu własnie dochodzimy do takich patentów jak we wspomnianych Fortepianie i  Między słowami. Bohaterką Zero Dark Thirty jest chuda, wypłoszowata  ruda.  Bigelow chętnie ustawia ją w tłumie rosłych facetów, czy to  sztywniaków w gajerach czy dwa razy od niej większych macho w kamizelkach kuloodoporych, poobwieszanych całym tym militarnym kramem. Na ich tle wygląda jak kieszonkowa pacynka.

 

We wzruszającej scenie w hangarze lotniczym, gdzie ma jedną jedyną szansę, by uwiarygodnić swoją rację, staje samotnie naprzeciw tłumu sceptycznie nastawionych Kapitanów Ameryki, którzy niejedno w życiu widzieli i niejednym helikopterem się rozbili. Na dodatek wszyscy znają się jak łyse konie i ufają sobie wzajemnie, a Mai nie zna nikt.  Co gorsza, jest małą, wypłoszowatą kobietą i nie potrafi huknąć basem, tylko liczyć na to, że to, co powie, obroni się samo. Brzmi znajomo?

Nigdy wcześniej nie oglądałam filmu wojennego, w którym kobiety odgrywałyby kluczową rolę. W filmie Bigelow jest ich trzy. Grana przez Jennifer Ehle Jessica to zapewne postać autentyczna –  Jenniffer Mattthews, szefowa tajnej bazy Chost, która współpracowała z jordańskim agentem Wolfem i doprowadziła do fatalnego, jak się okazało, w skutkach spotkania. Archiwistka Debbie pojawia się w filmie tylko na chwilę, jednak jej przypadkowe odkrycie staje się przełomem w śledztwie.  Kim jest agentka Maya, nie wie nikt. Scenarzysta filmu w rozmowie z amerykańskim portalem Salon wykręca się i niuansuje, sugerując, że Maya jest bohaterką zbiorową, rezultatem pełnej determinacji pracy agentek CIA, które ostatecznie doprowadziły do wyeliminowania wroga numer jeden Ameryki. Cóż, jeśli w grę wchodzi wywiad, trudno ustalić coś na pewno.

W filmie jest przedstawiona jako kobieta o instynkcie i determinacji psa myśliwskiego. Dla osiągnięcia celu, nad którym pracowała przez lata, jest zdolna do wszystkiego, z podłożeniem szefowi świni włącznie.   Jej nowy zwierzchnik podsumowuje ją krótko: “Doświadczenia mojego poprzednika nauczyły mnie, że życie jest prostsze jeśli się z tobą zgadzam”. Być może jest coś na rzeczy z tymi kobietami w CIA, bo w serialu Homeland też mają podobną.

Kiedy po raz pierwszy wpadły mi w oko personalia Jessiki Chastain, a było to przy okazji Długu, gdzie także grała agentkę, tyle że Mossadu, recenzent, chyba Paweł Mossakowski scharakteryzował ją krótko jako “taką brzydszą Julię Roberts”. Tam  trochę przepadła, zdominowana przez swoje starsze wcielenie, kreowane przez Helen Mirren. No, z drugiej strony, która by nie przepadła w takiej konfrontacji. Cóż, potwierdza się chyba teoria, że nikt tak dobrze nie zrozumie kobiety jak druga kobieta. Pod ręką Kathryn Bigelow, Chastain po prostu rozkwitła.

Faza operacyjna to oczywiście działka facetów. Kobiety w armii amerykańskiej nie mogą, póki co, służyć w jednostkach bojowych, ale do kolejnego blockbustera sytuacja się pewnie zmieni. Półgodzinna sekwencja ataku na kryjówkę Osamy, mimo że wiemy przecież, jak się skończy, więc o saspensie raczej nie ma mowy, jest zrobiona tak, że można sobie wszystkie skórki przy pazurach poobgryzać.

 

 

Małżonek, świeżo po lekturze “Tropiąc Bin Ladena” Aleksandra Makowskiego, pod wpływem książki nabrał rezerwy wobec efektownych akcji CIA. 10 lat się szykowali, a jak przyszło co do czego to im się helikopter rozpierdolił – ocenił sceptycznie.

Z pewnością inaczej ocenia się te sprawy z perspektywy polskiej. Bigelow zapodaje temat raczej beznamiętnie, bardziej dokumentalnie bez zbędnego patosu, jednak nie ulega wątpliwości, że żołnierze uczestniczący w misji mają poczucie, że tworzą historię. To udziela się także widzowi, mi w każdym razie się udzieliło. No mówię, w pewnych chwilach kobieca wrażliwość jest kluczem do sukcesu, więcej nie trzeba.

Na koniec wtręt zupełnie osobisty – chciałabym tak wyglądać w wieku 61 lat. No, jakbym się miała przyczepić to może nos troszkę przedobrzony, stara szkoła chirurgii plastycznej, wychodząca z założenia, że wszystkie nosy muszą wyglądać jak z serialu “Santa Barbara”. Ale  ogólnie lepiej niż cacuś.

 

 

2 komentarze

  • mama eli

    przyznaję bez bicia, że do obejrzenia filmu zachęcila mnie ta recenzja NIE LUBIE FILMOW WOJENNYCH nie zachwycają mnie bohaterowie mało jestem nimi zmęczona. Nie ze wszystkim zgadzam sie jednak z ewokiem Mnie tej małej rudej jest po prostu troche żal. Pokonała to prawda nie tylko dzielnych obrońcow Ameryki, doprowadziła do unicestwienia złego człowieka ale co bedzie z nia dalej, Zasmuciła mnie ostatnia scena powrót do domu to znaczy gdzie i po co . Żeby było jasne według mnie posłannictwem kobiety nie jest bynamniej dom dzieci kuchnia a przynajmniej nie tylko to przecież sprawa indywidualnego wyboru ale .. no właśnie co ale. Czyli po prostu nadal mi żal małej rudej choć pamiętajmy gdzie diabel nie może tak babę pośle i tak trzymać drogie panie

    • Ewok

      Cóż, taka praca. W oscarowej “Operacji Argo” agent CIA, pomysłodawca i mózg całej operacji pod koniec filmu zostaje poinformowany, że przyznano mu wysokie odznaczenie państwowe. Wręczenie odbędzie sie podczas tajnej, kameralnej uroczystości i od razu mu je zabiorą. Będzie się mógł pochwalić najwcześniej za 20 lat, a do tego czasu morda w kubeł.
      Przed filmem Afflecka niewiele osób wiedziało o tej kozackiej akcji. O małej rudej przed filmem Bigelow – jeszcze mniej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *