Tytułem wstępu muszę zahaczyć o kwestie językowo – poznawcze. Co to jest postmodernizm, nie bardzo wypada pytać, bo to oznacza niestety wiochę. Bardzo ogólnie mówiąc, jest to intertekstualność, czyli obecność w jednym tworze wielu innych, żywcem lub w formie odniesienia, serio lub prześmiewczo, ale dobrze, żeby były dobrane od czapy. W skrócie – jeśli coś jest niepokojące, kolorowe, pociągające estetycznie i nie wiadomo, o co chodzi, to jest postmodernistyczne.
Filmów o miłości do kina powstało całkiem sporo. Są między nimi obrazy o konwencjonalnie poprowadzonej narracji, co wcale nie musi być wadą, np. Cinema Paradiso, średnio odjechane jak Wywiad Felliniego, a także całkiem surrealistyczne jak Mullholland Drive Davida Lyncha. Mimo że recenzenci doszukują się raczej podobieństw do Felliniego, mi osobiście Holy Motors pod względem estetycznym i zawiłości symboliki przypomina bardziej Lyncha.
Film francuskiego reżysera Leosa Caraxa, uznany za objawienie minionego festiwalu w Cannes, jest jak najbardziej postmodernistyczny. Spełnia przynajmniej jeden z warunków, znaczy na pierwszy rzut oka nie wiadomo, o co kaman.
Facet budzi się w pokoju, wyglądającym na hotelowy. Snuje się po nim, wygląda przez okno, a w końcu zaczyna przepychać ścianę. Udaje mu się i za przepchniętą ścianą ukazuje się oldskulowe kino, takie z amfiteatrem i pluszowymi fotelami. Zajmują je widzowie, jednak trudno uznać ich za żywych. Kukły, patrzące martwo na ekran.
Kolejna scena rozgrywa się w kompletnie innej stylistyce. Z białej willi, w klinicznie czystej scenerii, która znawcom włoskiego neorealizmu pewnie coś powie, a mi jakoś odruchowo skojarzyła się z kliniką dla osób w śpiączce ze starego (ale nie starzejącego się) thrillera “Coma”, wychodzi facet, który wygląda zupełnie jak Billy Bob Thornton. Wsiada do białej limuzyny i zaczyna biznesową rozmowę przez komórkę. Akurat kiedy zaczęłam się zastanawiać, czemu to u licha nie jest Billy Bob Thornton, sprawa się wyjaśniła. W kolejnych bowiem scenach bohater przepoczwarza się w różne postacie, a Thornton zapewne wymiękłby już przy żebraczce na moście. Okazuje się, że limuzyna nie jest zwykłym wypasionym autem, lecz mobilną rekwizytornią, w której pan Oscar przywdziewa kolejne maski, stając się co chwila kimś innym: upiorem z kanałów, porywającym piękną modelkę, by odtworzyć z nią podziemną Pietę, zabójcą na zlecenie, zatroskanym ojcem nastoletniej córki, którą odbiera z imprezy, gangsterem strzelającym na ulicy, akordeonistą, prowadzącym orkiestrę po opustoszałym kościele, starcem, umierającym w pokoju hotelowym. W ciągu niecałej doby przemienia się 9 razy i w końcu zaczęłam podejrzewać, że dom i rodzina, które opuścił rano, wcale nie należą do jego prawdziwego życia, lecz do ostatniego zadania z poprzedniego dnia .
Interpretacji tego zagadkowego i niepokojącego filmu powstało już bardzo wiele. Właściwie każdy recenzent ma swoją własną koncepcję, co raczej nie budzi zdziwienia, bo obraz wywołuje tak wielki dysonans poznawczy, że człowiek czuje przemożną potrzebę, by go sobie jakoś uporządkować i dopasować do własnej wrażliwości.
W warstwie estetycznej film po prostu hipnotyzuje. Nie ma w nim ani jednego nieprzemyślanego ujęcia, każdy kadr jest osobnym dziełem sztuki, konwencje przeplatają się, jednak całość pozostaje spójna stylistycznie. Bardzo łatwo dać się porwać tym obrazom, jednak w końcu przychodzi moment, kiedy widz zadaje sobie pytanie, na co u licha, właściwie patrzy i czemu to jest takie cholernie wciągające. Kanałami Paryża ciągnie ponura procesja ludzi z jakimiś tobołkami, na nagrobkach cmentarza Pere Lachaise zamiast personaliów zmarłych, widnieją zaproszenia na strony internetowe, główny bohater w stroju płetwonurka, lecz ozdobionym lampkami, odbywa akrobatyczny akt seksualny z kobietą w czerwonym lateksie.
Reżyser filmu powiedział w jednym z wywiadów, że Holy Motors zrozumie każde dziecko. I rzeczywiście, jest to jakiś trop. Dorośli zwykle próbują dopasować to, na co patrzą, do jakiejś już istniejącej szufladki. Być może niepotrzebnie. Jeśli potraktujemy 53-letniego reżysera jak dziecko wpuszczone np. do sklepu ze słodyczami, wszystko staje się bardziej zrozumiałe. On faktycznie sprawia wrażenie, jakby szalał po tym sklepie, bez opamiętania sypiąc cukierki do papierowej torebki – o, to jest jeszcze fajne, to ładnie wygląda, a to z pewnością jest smakowite. Tyle że zamiast cukierkami żongluje scenami z filmów. I tu widz ma własne pole do popisu, bo raczej trudno oczekiwać, by cała publiczność dysponowała taką wiedzą z zakresu kinematografii, jaką posiadł reżyser. Osób, które widziały wszystkie filmy, jakie kiedykolwiek powstały, jest zapewne niewiele. Możemy jednak doszukiwać się własnych skojarzeń. Para na dachu opuszczonego budynku, neon w tle, a laska nagle zaczyna śpiewać, czy pozostawione na parkingu limuzyny, toczące towarzyską pogawędkę, mrugając światłami budzą skojarzenia z filmami o relatywnie świeżym roku produkcji. Być może jest to ochłap, rzucony młodszym widzom (znaczy młodszym od reżysera), którzy chadzają głównie na blockbustery, żeby i oni poczuli się wtajemniczeni. Scena z umierającym w hotelowym łóżku starcem i bratanicą u wezgłowia, czy koleżanką Oscara po fachu, odtwarzającą ostatnie chwile zmarłej stewardessy skojarzyły mi się z greckim filmem Alpy, gdzie wynajęci aktorzy wcielają się w role zmarłych, by umożliwić bliskim przekazanie im tego, czego pierwowzorom nie zdążyli i w ten sposób ułatwić im pogodzenie się ze stratą. Reżyser, jak to dziecko w sklepie ze słodyczami, mówi, jak mi się wydaje: patrzcie, ludziska, kino ma przecież tyle do zaoferowania, a wy wolicie żreć popcorn i oglądać kolejną superprodukcję w 3D, bo jeśli coś nie dzieje się w trójwymiarze w kopalniach Morii to tak jakby w ogóle nie istniało. I siedzicie jak te martwe kukły, łykając wizualnie wypasione, komputerowo wygenerowane bajki, bez żadnej refleksji. I kiedy to się właściwie stało, że kino zamiast diagnozować rzeczywistość, ucieka w inny wymiar, nie dość, ze trzeci to jeszcze gdzieś na Pandorę, do Sródziemia czy na Gwiazdę Smierci?
Holy Motors próbuje przywrócić te dawne, zdrowe, zdaniem twórcy, relacje między człowiekiem a celuloidową taśmą w sposób heroiczny. Nie jestem pewna, czy pana Oscara należy traktować jako alter ego reżysera, który dwoi się i troi, żeby zjadaczy popcornu nawrócić na refleksję, czy symbol aktorstwa, pojmowanego w kategoriach męczeńskich, z czasów gdy Lillian Gish odmroziła sobie rękę, leżąc kilka godzin na krze na planie Way Down East. W każdym razie facet się nie oszczędza. Zalicza kilka postrzałów w klatkę i przecięcie tętnicy szyjnej, jednak kończąc zadanie, kończy również z zawodową kontuzją i w trakcie przygotowań do kolejnej roli, po ranach nie pozostaje ani śladu. Bo to jednak fikcja, film w filmie.
Przy okazji rozważań nad Holy Motors, które jakoś nie dają o sobie zapomnieć, przypomniałam sobie o innym filmie, który także próbował zaimponować pokazem estetycznych fajerwerków i mini-fabułami w fabule, mam na myśli “Kurczaka ze śliwkami”. Zastanowiło mnie, dlaczego jednemu się udało, a drugiemu nie. Doszłam do wniosku, że “Kurczak” przypomina bufet obiadowy w hotelu all inclusive. Dania w zamierzeniu maja smakować wszystkim, a wśród gości są i Niemcy, i Francuzi, Arabowie, Rosjanie, Austriacy no i my z Polski. W rezultacie nie smakują nikomu.
Leos Carax wyszedł z innego założenia. Serwuje danie, którego osobiście czuje się entuzjastą i może je łyżkami jeść o każdej porze dnia i nocy. Czy komuś smakuje czy nie, to jego sprawa. Bo jak nie to dupa w troki i dalejże z kubłem popcornu jakąś superprodukcję w 3 D łykać. Pewnie dlatego nie można mu się oprzeć.
Holy Motors
Francja 2012
Dramat; Surrealistyczny
REŻYSERIA: Léos Carax
OBSADA: Eva Mendes, Kylie Minogue, Denis Lavant, Michel Piccoli, Edith Scob, Big John, Jean-François Balmer, François Rimbau, Katarzyna Glinka, Karl Hoffmeister
PREMIERA: 11-01-2013
CZAS TRWANIA: 110 min.
P.S. Film jest takim monumentem, że w zasadzie nie idzie wyczerpać jego niuansów w jednej wypowiedzi. Istnieje znacznie więcej den niż te, które poruszyłam w mojej recenzji. Pierwszy z brzegu: symbolika psa – czy ma ona znaczenie, czy też służy jedynie zamąceniu, podobnie jak kowboj w Mullholland Drive? Maska, którą zakłada kierowczyni limuzyny pana Oscara, problem tożsamości i co ona właściwie oznacza w wymiarze tego obrazu, rytuały w rodzaju “kiedy obiad” lub “musimy się zaśmiać przed północą”, czy służą zachowaniu choćby minimum poczucia tożsamości czy też są zwykłym ozdobnikiem, kim jest Celine i dlaczego unika rozmów, zahaczających o jej prawdziwą tożsamość itd.