Jedzenie

Keks na pijanej gruszce

Zeby nie było, ze jestem jakimś noł-lajfem, z mózgiem wyjałowionym serialami, postanowiłam zmienić chwilowo tematykę i  dla odmiany poruszyć sprawę  kulinariów. Może to niekoniecznie dobry pomysł, żeby zamieszczać wpis o cieście w bliskim sąsiedztwie zombie, oblizujących się na widok ofiary, ale cóż ja poradzę na to, że życie czterdziestoletniej kobiety jest burzliwe i nieprzewidywalne i nagle gdzieś spomiędzy płaszcza, szpady, żywego trupa i pilingu glikolowego wyskakuje keks. I to nie byle jaki, tylko dla osób pełnoletnich.

Przygotowania do produkcji takiego ciasta powinny być szeroko zakrojone i przeprowadzone perspektywicznie. Przede wszystkim należy znaleźć chłopa. Konkretnie chłopa z zacięciem w kierunku domowego przetwórstwa spirytusowego. Następnie wyjść za niego za mąż, chociaż niekoniecznie, konkubinat też obleci.  Chłop za zacięciem w kierunku przetwórstwa jest potrzebny w celu dostarczenia składników do dalszego zagospodarowania. Mój na ten przykład już w połowie sierpnia zaopatrzył się w gąsiorki oraz fachową wiedzę internetową z dziedziny domowej produkcji nalewek. Dalej poszło już z górki. Z końcem października staliśmy się posiadaczami pięciu kilogramów nasączonych alkoholem gruszek, z którymi postanowiłam coś zrobić. A przynajmniej z  ich częścią, w myśl starej szkoły Nigelli, że nic nie może się zmarnować.  Pijane gruszki wyglądają tak:

 

Nie ukrywam, że jestem wybitnym antytalentem kulinarnym. Sama z siebie potrafię spaprać gotowanie ziemniaków. Klu jest moim zdaniem  tekst źródłowy. Mając do dyspozycji dobry przepis, każdy potrafi coś upichcić.  Ponieważ oprócz antytalentu kulinarnego dysponuję także silnym leniem wewnętrznym, przepisy modyfikuję tak, żeby było szybciej. Pani Zet, która akurat wyjątkowo nie przebywała wczoraj na Ukrainie, tylko u mnie w kuchni, znad deski do prasowania wzrokiem pełnym grozy obserwowała moje poczynania, aż w końcu zapytała, jakie to ciasto mieszam z taką beztroską, chaotycznie dosypując to, co mi się akurat przypomni. Okazuje się, że wytyczne dotyczące mieszania najpierw mokrych składników, a potem suchych, zanim się je wszystkie połączy, ma jakiś głęboko ukryty sens. Chodzi o puszystość ciasta. Uznałam jednak, że  degustatorzy będą zbyt pijani, żeby zwracać uwagę na takie detale. Zresztą i tak wyrosło, więc o co chodzi?

Nawiasem mówiąc z jednym z odcinków Kuchennych rewolucji Magda Gessler bardzo stanowczo rozprawiła się z proszkiem do pieczenia, nie ukrywając swojej wobec niego niechęci. Pani Zet twierdzi, że na Ukrainie intuicyjnym zastępnikiem jest amoniak, gaszony jogurtem. Tak dokładnie się wyraziła, ale nie zrozumiałam, na czym to polega. Amoniak kojarzy mi się raczej mało kulinarnie, jako składnik farby do włosów i to nawet nie wiem, czy nadal się go stosuje. W każdym razie miałabym spore obawy przed spożyciem czegoś, zawierającego składnik farby do włosów, na dodatek wymagający gaszenia.

Pijane gruszki, żeby nie było monotonnie i tak już całkiem dekadencko, postanowiłam uzupełnić mieszanką keksową. Posiłkując się wiedzą  z filmu “Faceci od kuchni”, najpierw przechowałam je godzinę w zamrażalniku. Michael Youn powiedział, że wtedy bakalie nie opadają podczas pieczenia i nie mam powodu mu nie wierzyć.  Ma facet rację o tyle, że opadają mniej. Może za krótko je mroziłam.

Keks na pijanych gruszkach wygląda tak:

 

Na froncie widnieją pijane gruszki, a tle nalewka produkcji mojego męża. Raczej nie polecałabym spożycia wszystkiego jednocześnie, bo rzeczywiście zachodzi obawa, że trzeba będzie gasić jogurtem.

 

Konkrety:

1/2 kg mąki
kostka Kasi
5 jajek
200 g cukru pudru
2 opakowania cukru waniliowego z prawdziwą wanilią
60 ml mleka
25 ml brandy (opcjonalnie, bo jeśli dodajemy pijane bakalie to lepiej zamienić alkohol na mleko)
paczka proszku do pieczenia
bakalie

Teoretycznie trzeba zmieszać mokre z mokrym, suche z suchym i połączyć. Ja zaczęłam od zmiksowania Kasi z  połową cukru i jajek (całych)  z  pozostałą ilością cukru i połączyłam to, przeżywając chwilę grozy, bo masa na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwarzona. A potem to już jak mi się przypomniało. Piec półtorej godziny  do dwóch w temperaturze 160 stopni w nagrzanym piekarniku ( o czasie pieczenie decyduje próba patyczka).

Jeden komentarz

  • zwiatrem

    Amoniak stoi do dzisiaj w przepisie na amerykanki sprzed 40lat, zwane dzisiaj amoniaczkami (podobno to samo) Nie mam jednak pojęcia, czy gasi się go jogurtem :). Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *