Dzień szósty
Totalne załamanie kondycyjne. Takie po całości. Od rana nic, tylko rozmowy o cierpieniu. Połowę turnusu trzęsie, a druga połowa odtoksycznia się w toalecie. Ja na razie przynależę do pierwszej grupy, chociaż z racji spektakularnych efektów ,wolałabym do drugiej. No nic, taki lajf, pechowcom zawsze pod górkę. Ci, którzy mają odwagę oddalić się od łazienki, idą, jak co rano, na basen. Ponieważ jest to zarazem ta grupa, którą trzęsie, po ćwiczeniach w te pędy lecimy do jacuzzi, żeby posiedzieć w cieple. Przy okazji wychodzi nam test na wyporność, czyli ile osób zdoła się zmieścić w czteroosobowym jacuzzi i okazuje się, że siedem w całości plus dwie pary nóg bez reszty tułowia. A zaznaczę, że Aniołki Victoria’s Secret raczej na wczasy odchudzające do Jastrzębiej nie przyjeżdżają, w każdym razie na pewno nie zauważyłam Mirandy Kerr na naszym turnusie.
Trwa licytacja, co kogo boli bardziej. Aga twierdzi, że żebra jej się najwyraźniej oddzieliły od reszty ciała i ma je teraz zupełnie osobno. Rozumiem ją, bo w tym stanie byłam 2 dni temu. Irmina twardo testuje terma-slim, niestety bez spektakularnych efektów. Osoby, które wczorajszego wieczoru pożarły kiełbasę, walczą z wyrzutami sumienia, jedna nawet wybrała się do kościoła, ale okazał się zamknięty, więc musiała dokonać ekspiacji na schodkach. Pozostałe walczą z kacem, a nie ma na to zbyt wiele czasu, gdyż wieczorem impreza pożegnalna.
Po stołówce krąży plotka, że to wszystko w powodu halnego. W Zakopanem znaczy. Okazuje się, że 700 kilometrów dalej nadal w pełni doświadczamy jego skutków. Na drenażu nawet wybuchła o to kłótnia, kiedy podważyłam wpływ halnego w Zakopanem na sraczkę w Jastrzębiej.
Na masażu znowu dramatycznie. Tym razem masażysta próbuje rozłożyć mnie na części. Tłumaczę, że ponieważ jutro czeka mnie długa trasa, dla innych użytkowników dróg będzie jednak lepiej, jeśli zachowam spójność ze swoimi ramionami. Obiecuję nawet, że gdy tylko zauważę u siebie pierwsze objawy osteoporozy, przyjadę natychmiast i pozwolę się rozłożyć na części, bez wnikania, czy da się to wszystko podłączyć z powrotem. Moja błyskotliwa argumentacja nie spotyka się niestety ze zrozumieniem i znów czasowo tracę czucie w prawej ręce. Masażysta z niezmąconym spokojem idzie w zaparte, że z moimi barkami jest taki problem, że musi być gorzej, żeby potem było lepiej (co zresztą sprawdziło się kilka dni później).
Podczas kolacji wybuchają zamieszki antydorszowe. Bogu ducha winna ryba spotyka się z otwartą wrogością i wszyscy jednogłośnie odmawiają jej spożycia. Obsługa stara się koić nerwy kotletem warzywnym. Mnie trzęsie już tak, ze w ogóle odmawiam jedzenia i domagam się gorącego mleka z miodem. Znękana kelnerka nawet nie próbuje ze mną polemizować.
Wieczorem znów padam jak zabita, jednak po dwóch godzinach budzę się zlana potem, więc dochodzę do wniosku, że skoro i tak muszę wstać i wziąć prysznic to nie zaszkodzi przy okazji zajrzeć na dół, skąd dobiegają gromkie dźwięki Abby. Barman przygotowuje mi miksturę złożoną z gorącej wody z miodem, goździkami i odrobiną whisky. Cichutkie dogorywanie na stołku barowym przerywa mi co chwila Ulka, najwyraźniej w doskonałym humorze, która w regularnych odstępach czasu grzmoci mi pięściami po plecach, wykrzykując zachęcająco “no rusz się wreszcie”. Resztę imprezy pamiętam raczej mgliście, myślę, że z powodu halnego w Zakopanem.
W ten sposób moja przygoda życia z wczasami odnowy biologicznej dobiegła końca. Było zajebiście, wiosną znów jadę!