…czyli kontynuacja wątku “jak najmniej na sobie”. Przyznam, że po zakupie tej sukienki w zeszłym roku na duuużej przecenie, miałam przez pewien czas podejrzenie, że zaopatrzyłam się w weather killera. Kiedy ją kupowałam, żar lał się z nieba, pan z DHL-u dostarczył mi ją już w strugach deszczu, a potem było tylko gorzej. Więc jeśli ktoś się zastanawia, kto zabił ubiegłoroczne wakacje to już mamy winnego.
W internetowym sklepie netaporter mają taki fajny dinks jak filmiki video, na których widać, jak przepięknie skonstruowana przez Boga/Bogów/ Naturę (chcę zachować polityczną poprawność) modelka przechadza się w oferowanym ciuchu. I strasznie mi się spodobało, jak ta falbana za nią powiewa.
netaporter.com
Po przymierzeniu kiecki w domu, stało się jasne, że nie ma sensu uciekać od oczywistych skojarzeń – tak, wyglądam w niej jak Wielki Ptak z Ulicy Sezamkowej. Sunie za mną mianowicie pokaźnych rozmiarów kuper, powiewając na wietrze, a nawet jak wiatru nie ma to też zdaje się żyć własnym życiem. I nadal mi się to podoba, chociaż moja konstrukcja wyklucza ubieganie się o pracę modelki w netaporter. Czy gdziekolwiek.
Mieliśmy kiedyś w rodzinie kota, którego prześladował jego własny ogon. Kot najwyraźniej nie był świadom faktu, że jest z tym ogonem biologicznie połączony, więc przeżył 12 lat w stanie permanentnego zagrożenia, bo ogon ciągle czaił się za nim i przypuszczał skrytobójcze ataki zupełnie jak Cato na inspektora Clouseau. Myślę, że to go ostatecznie zabiło. No więc z moim kuprem jest trochę podobnie. Ciężko mi powstrzymać się od ciągłego zerkania przez ramię, któż to za mną tak wiernie sunie.
sukienka Thyskens’ Theory (via netaporter), buty Bronx, torebka – no, mam, kurczę, trzy, z czego dwie tej samej firmy, nie będę za każdym razem wpisywać.
Kiedy byłam znacznie młodsza, tak powiedzmy ze 30 lat, uwielbiałam falbany. No i bufki. Najpiękniejszym połączeniem były oczywiście bufki na górze i falbany na dole. Miałam taką wyjściową błękitną sukienkę, przysłaną przez chrzestną z Kanady, z bufkami, kryzą i trzema falbanami. Udawałam, że jestem baletnicą i po pewnym czasie rodzina dostawała spazmów na pierwsze dźwięki uwertury do Jeziora Labędziego.
A, jedna uwaga – gdyby ktoś miał ochotę skomentować to zdjęcie to ANI SLOWA O GRZYWCE! Zaklinam!
Z biegiem czasu odpuściłam bufki, ale falbanom nadal jestem wierna. Nie mogę się powstrzymać, by nie przyjąć w nich podstawowej pozycji baletnicy, jak żona Hrabala w “Weselach w domu”