Życie

Polska! Biało czeeeerwoni!

No więc mamy drużynę, jak powiedział Franciszek Smuda, XXI wieku. Nie dziewiętnastowieczną, nie średniowieczną, ani sprzed narodzin Chrystusa.
Nie znam się na piłce nożnej, ale to na pewno dobrze rokuje. Pytanie, na ile dobrze? Na dwa remisy i jeden wpierdol? Na trzy remisy? Na wyjście z grupy? Podobno  kibice szykują transparenty z napisem “Santo subito” na okoliczność ewentualnej wygranej z Czechami. Zupełnie niepatriotycznie wyznam, że gdybyśmy zakończyli Euro na rozgrywkach grupowych, można by było przynajmniej odetchnąć z ulgą i spokojnie zająć się kibicowaniem Niemcom. Oni też mają drużynę XXI wieku, tylko uprawiają ciut inną dyscyplinę niż my. Znaczy taką, w której mecz trwa półtorej godziny, a nie pół, a na dodatek przez cały czas trzeba biegać.

Wiadomo, że czasem lepiej mądrze milczeć niż głupio gadać, a w futbolu – mądrze stać niż głupio biegać. Jednak oglądając mecze polskiej reprezentacji nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nasi najpierw stają, a potem próbują dorobić ideologię. To, jak się okazuje, nie zawsze się sprawdza, bo gra w piłkę i gra w piłkarzyki to jednak nie ta sama zabawa.

Od czasu meczu otwarcia przeczytałam chyba wszystko, co zostało na ten temat napisane, a było tego trochę, czemu trudno się dziwić w kraju, w którym jest 35 milionów znawców piłki nożnej, tylko piłkarze chujowi. Otóż najwyraźniej nikt nie rozumie, co się właściwie stało. Drużyna XXI wieku okazała się wcale nie taka zła jak zwykle i to przede wszystkim wprowadziło zamęt, głównie przez niemożność zastosowania zwyczajowych żartów jak ten o trzech meczach.  Ale dobra też nie.
Po dwóch rozdaniach nadal żywimy więc absurdalną nadzieję, że jakoś to będzie, chociaż zdajemy sobie przecież sprawę, że jeśli nawet, to w ćwierćfinale czeka nas zapewne masakra jak nie przymierzając we wrześniu 1939. Wtedy także starły się dwie armie pochodzące z tego samego wieku, ale dziwnym trafem nie skończyło się  dobrze. Przynajmniej dla nas.  Kłopot w tym, że mamy historyczny zwyczaj rzucania się kawalerią na czołgi, względnie butelkami z benzyną i te zaszłości nadal z nas wyłażą.

Jak trafnie napisał Wojciech Kuczok, łatwiej nauczyć polskiego hymnu niż gry w piłkę i ta myśl zapewne przyświecała polskiemu selekcjonerowi przy kompletowaniu kadry. Czołgi mamy więc importowane. Tylko zupełnie nie wiadomo czemu po kilku wspólnych treningach przesiąknęły polskością na tyle, żeby spaprać mecz otwarcia. Obecnie czołgi wyglądają na  takie z Janowa Podlaskiego bardziej niż z zakładów Henschela.

Na szczęście kibice są wyrozumiali i po dwóch remisach odtrąbili wielki sukces. Wręcz nawet pojawiają się, nieśmiałe na razie, przebąkiwania o rozgromieniu (wprawdzie tylko w pierwszej połowie z Grekami) i rozbiciu w pył obrony (wprawdzie tylko w drugiej połowie z Rosjanami) i to ma sens. Gdyby zebrać te dwie połowy do kupy, wyszedłby świetny mecz. Ja na ten przykład trafiłam kiedyś szóstkę w Lotto, wprawdzie na różnych kuponach, ale jednak. Niestety muszę z doświadczenia przyznać, że za to nie płacą.

Jeden komentarz

  • pom

    Po meczu z Czechami i tak jesteśmy wygrani. W końcu mamy 4 stadiony, kilka odnowionych dworców PKP i trochę autostrady.
    A bez ironii to powiem tyle, że Polakom ciężko wyważyć, jak się cieszyć z tego co już się zrobiło jednak bez popadania w nadmierne zadowolenie graniczące z samozachwytem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *