Studium w fiolecie

No więc wczoraj włączyła mi się opcja stachanówki, posłyszałam skądyś daleki zew Stasi Bozowskiej, z głębi gruźliczych płuc wydarty i postanowiłam zrobić coś dla domu i rodziny, MIMO że nic się nie spierdoliło. Czyli w ogóle wbrew zwyczajowym procedurom, polegającym na tym, że jak się spierdoli to najpierw długo wypieram ten fakt, potem czekam, a nuż się samo naprawi, potem wypieram, że się jednak nie naprawiło, w międzyczasie ucząc się żyć z tym spierdolonym i tłumacząc sobie, że na tym właśnie polega minimalizm, w sumie trochę to trwa. Procedurę ściągnęłam od facetów, czasem naprawdę trafiają im się dobre pomysły. Kompletnie zaskoczona własną heroiczną postawą, pojechałam do Ikei, celem podciągnięcia się w dziedzinie fioletoróżu. Jakoś mnie wzięło na ten kolor, w sumie przypadkiem, bo zaczęło się od niezobowiązującego paska na narzucie i tak się rozprzestrzeniło, nie wiedzieć czemu. Mam tylko lekkie…
Z czego się śmiejecie? czyli „Drogówka”

Przez pierwsze pół godziny zabawa w kinie po prostu na sto fajerek. Strasznie to wszystko śmieszne – policjanci chętnie rzucający grubszym słowem oraz prowadzący w zaciszu azjatyckiego barku dysputy na temat długości penisa w Ugandzie, zatrzymani kierowcy zaczynający od jakże popularnego w Polsce zagajenia „pan nie ma pojęcia, kim jestem” lub chwiejąc się na nogach odliczający stosowną ich zdaniem sumę i polska katoliczka na pielgrzymce do Częstochowy, z majtkami wprawdzie w okolicach kolan, za to z pieśnią religijną na ustach. Ubaw po pachy. Nikołaj Gogol miał na taką okoliczność zasadnicze pytanie: „z czego się śmiejecie?” oraz gotową odpowiedź. No więc wszystko pięknie, gag gagiem pogania, z tym że po półgodzinie przyszło mi do głowy, że jeśli takie mają być całe 2 godziny to może lepiej było obejrzeć jakieś „Ani mru mru” czy coś w ten deseń, chociaż trochę mniej klną….
Żona nadal idealna

Tytułem wstępu jak zwykle się wymądrzę. To mój blog, więc mam prawo, zresztą blogi służą do tego, żeby rozpisywać się o tym, jaki to człowiek och wspaniały i mądry przeraźliwie, a ja przynajmniej nie niuansuję i nie udaję, że w ogóle nie o to chodzi. Zacznijmy więc od definicji – czym jest kryzys wieku średniego? Ano jest to taki dzień, kiedy człowiek budzi się rano, ma czterdzieści lat (lub z kawałkiem), ostatni w miarę niezły fan zdarzył się jakoś na studiach, część życiowej energii pożarła rodzina, część pracodawca, a reszta rozeszła się po ludziach i upierdliwościach dnia codziennego, a w Polsce bywa z tym ciężko. Jak to ujął zespół Strachy na lachy „żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w chuja. Za moją kasę”. Jeśli się człowiek obudzi, ma 40 lat (lub z kawałkiem), refleksje jak wyżej, a…
Piękne lata 70-te

Na temat ich urody nad naszym rodzinnym stołem toczą się z reguły burzliwe dyskusje. Nasi Rodzice z rozrzewnieniem wspominają tamte czasy, a stary i ja dostajemy piany, mamrocząc gniewnie o fałszywej świadomości, niewolniczym systemie, upodleniu człowieka i syndromie sztokhlomskim. Wtedy przeważnie Teść nie wytrzymuje i podsumowuje nas krótko: prawda, prawda i to też prawda, ale my wtedy byliśmy młodzi i mieliśmy życie przed sobą. Cóż, pewnie coś w tym jest, że ludzie idealizują czasy swojej młodości. Sama z rozczuleniem obejrzałam komedię Juliusza Machulskiego „Ile waży koń trojański”. Rzeczywiście stajlówa końca lat 80-tych pozostawia co nieco do życzenia, a już na pewno nie potrafiliśmy się uczesać, niektórym po licznych eksperymentach fryzjerskich nigdy już nie udało się odzyskać włosów, ale z drugiej strony kino Moskwa jeszcze działało, a ze stratą Supersamu na Puławskiej dotąd jakoś nie mogę się pogodzić. Filmowcom także zdarza…